Rozdział
24 : „Kochać
to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym…”
*Narracja
3-osobowa*
Było
zimno. Chłód owiał drobne ciało skulonej dziewczyny, przez co
nieskończona fala dreszczy wciąż w kółko przebiegała wzdłuż
jej kręgosłupa. Nie umiała wstać. Nie umiała się podnieść po
tym co usłyszała po drugiej stronie słuchawki, a raczej po tym
czego nie usłyszała. Myślała, że chociażby ta krótka rozmowa z
Martą wypędzi z jej umysłu przeraźliwe echo ciężkiego oddechu
Louis’a. To musiał być Louis. To był Louis.
A
Kaja była
o tym doskonale przekonana. Wierzyła w to jak dwa dodać dwa to
cztery lub to, że kula ziemska jest okrągła. Jeżeli takie
przykłady podpowiadał jej umysł to byłoby absurdem, gdyby okazało
się, że cichym rozmówca był jednak ktoś inny.
Ponieważ…
Dwa dodać dwa to nie pięć, a kula nie jest kwadratowa czy tam
trójkątna.
„Chyba,
że
gdy Bóg rozdawał rozum, Ja stałam po cycki…”
Kaja
spojrzała
w dół na swoją klatkę piersiową, tylko jeszcze bardziej
przekonując się w tym, że ma rację.
„Czyli
to musiał
być Lou.”
Stopy
płasko
przylegały i w pewnym stopniu kleiły się do lodowatych kafelek
hotelowej łazienki, koloru podchodzącego pod czerwień. Czarne,
fikuśne wzory zdobyły niektóre kafle ścian, nadając całemu
wnętrzu klasy. Mimo wszystko, że w pokaźnym rozmiarze pokoju było
od grona mebli, takich jak: prysznic, wanna, ubikacja, okrągła,
duża umywalka, krystalicznie wypolerowane lustro czy przeróżne
szafki i kosze na ubrania i przechowanie wszystkich niezbędnych
rzeczy, potrzebujących w codziennej higienie, to pomieszczenie
wydawało się…puste. Tak puste jak dusza Kai.
Nie
umiała
określić swojego teraźniejszego stanu, bez użycia słowa pustka.
Zważając na to, że tylko sześć literek składało się z tego
jedynego kluczowego słowa. Słowa, które wydawało się tak odległe
jak koniec świata. Koniec jej świata. A każdy przecież wie, że
jeżeli zabraknie jednego ogniwa, to wszystko może iść już tylko
gorzej. A Kaja właśnie obawiała się, że jest tym ogniwem, które
jakoś dopełnia wszystkich jej bliskich. Mamę, tatę, przygłupią
siostrę, którą jednak kocha, Silvian’a, Harry’ego, Liam’a,
Zayn’a, Niall’a, Matrę, a nawet… A może nawet.. nawet jej
cichego rozmówcę. Może.
Każdego z osoba, w każdy inny sposób jaki tylko mogła, ale
również ciągle w jej głowie odtwarzała się ta jedna, szkarłatna
myśl, która nie dawała jej spokoju. To tak jakby ktoś zablokował
przycisk „replay”, tak aby nie dało się go wyłączyć.
„A
co jeżeli
Louis jednak mnie nie potrzebuję?”
To
rozsadzało
ją od środka, przez co nadal tkwiła tam gdzie zaczęła – na
wypolerowanych, zimnych, kafelkach.
Jeżeli
w życiu nie ma miłości, to nie ma życia…
Bo
Kto zasłużył
sobie na cierpienie?
Kto
by przypuszczał,
że siedemnastolatka, no prawie osiemnastolatka nie będzie miała
czasu, ani miejsca na pielęgnowanie tak wspaniałego uczucia? Nikt.
Nikt nie mógł przewidzieć tego, że na pozór normalna dziewczyna,
pozna marzenie wszystkich nastolatek, wielkie One
Direction,
które – z punktu widzenia osoby trzeciej – zaoferowało jej
więcej problemów niż szczęścia? Jedynym kto to wiedział to
przeznaczenie, które jednak nadal nie dawało jej odetchnąć i
zesłało jej na barki Eda,
a do tonącego Titanic’a
wrzuciło
też Louis’a, który nie był niczym winien.
Kaja
myślała,
że nie był.
Jednak
on płacił
za coś bardziej cenniejszego i tak brutalnego jak wyczyny oprawcy
tej dwójki.
Płacił
za uczucia do Kai.
Do
tej samej, która za dnia myślała
tylko i wyłącznie o zielonych, kocich oczach Styles’a, a po
zmroku nachodziły ją duchy przeszłości posiadacza
błękitno-trawowych tęczówek.
Przynajmniej
Louis sobie to tak tłumaczył.
Żaden
człowiek nie poradziłby sobie z tak rozrywającym uczuciem.
***
Harry
przeciągnął
się ospale po miękkiej tafli kanapy, znajdującej się w paryskim
hotelu. Zamrugał kilkakrotnie, przecierając oczy, aby mógł w
końcu zobaczyć, która godzina widnieje na elektronicznym zegarku
stojącego na szafce nocnej obok łóżka Kai, które jest…puste.
Zmarszczył brwi, pokręcając głową na boki, tak, że powykręcane,
brązowe pukle miał na całej twarzy. Zignorował puste posłanie
przyjaciółki,
kiedy spostrzegł godzinę. 10:30
„Pewnie
poszła
po śniadanie.”
Stanął
na proste nogi, od razu pochylając się do przodu, gdyż ta
wyjątkowo
miękka
i wygodna
kanapa, wcale nie okazała się być ani wyjątkową,
może
miękką, ale już na pewno nie
wygodną
kanapą.
Podszedł
do czarnego stoliczka, mieszczącego się po drugiej stronie pokoju,
aby dopaść małą, plastikową butelkę przeźroczystej cieczy i w
jakikolwiek sposób zwilżyć swoje zaschnięte gardło. Oplótł
plastik szczupłymi palcami i odkręcając korek, pociągnął
ciurkiem spore łyki, opróżniając do połowy butelkę. Westchnął
zadowolony i rzucając przedmiot na łóżko, pokierował się w
stronę drzwi, prowadzących do łazienki. Wiedział, że dzisiaj
miała przylecieć Marta, ale nie miał pewności czy może zabrać
się z Kają na lotnisko, aby ją odebrać.
Chwytając
za klamkę i wchodząc do pomieszczenia nie miał pojęcia, że na
zimnej podłodze napotka Kaję, z podciągniętymi kolanami pod
brodę, trzymającą kurczowo w prawej dłoni telefon.
-Yy…Kaja?
-Harry!?
-Wszystko
w porządku?
-Tak..Nie,
to znaczy tak!
Dziewczyna
szybko podniosła
się z wyziębionego podłoża, przechodząc kilka kroków w przód.
Chłopak zmarszczył brwi jakby starał się to wszystko od nowa
poukładać, ale postać stojąca przed nim mu to uniemożliwiała.
-Mogłabyś
mi powiedzieć coś ty tam robiła? – wskazał na wcześniej
zajmowane przez nią miejsce.
-Nie.
– rzekła
otwarcie. Uwielbiała droczyć się z Harry’m, a on o tym doskonale
wiedział.
-Jesteś
wredna.
-A
ty głupi.
-Wiesz,
że
obok jest prysznic? – Harry kiwnął głową w prawą stronę,
poruszając przy tym brwiami i głupkowato się uśmiechając.
Kaja
jedynie westchnęła
cicho pod nosem i wychodząc z pomieszczenia, uderzyła chłopaka w
klatkę piersiową pięścią.
-Auu!
– zawył
chwytając się za napastowane przez dziewczynę miejsce, pocierając
szybko.
-A
wiesz, że
ciebie teraz boli?
Uśmiech
nie chciał ustąpić z twarzy chłopaka, rozświetlając wnętrze
pomieszczenia, ale Kaja myślała tylko o jednym.
„Nie
powinnaś!”
Ale
pytanie brzmi:
„Czego?”
***
Środa;
01.05.2013
Paryż;
La Défense
Godzina;
11:00
Kaja
Każdy
do pewnego wieku cieszy się z swoich nadchodzących urodzin, z tego
szczególnego dnia, kiedy właśnie to on jest pępkiem świata.
Może chwalić się, że jest coraz bardziej starszy, dojrzały i
coraz więcej mu wolno. Z biegiem czasu przychodzi taki moment, kiedy
urodziny stają się zwyczajnym dniem, zwykłą rutyną, która
jednak przypomina nam, że z każdym rokiem jesteśmy coraz to
starsi, słabsi. Że nie pozostało nam już dużo czasu do końca.
Może
to dziwne, ale tak też było w moim przypadku, chodź nie mam
sześćdziesiątki na karku, a tylko już dorosłą
osiemnastkę,
to nie czułam się jakoś specjalnie. A wręcz czułam się staro –
jakkolwiek głupio to brzmi.
Od
samego przebudzenia się
zostałam zbombardowana życzeniami urodzinowymi, prawie od
wszystkich. Na liście znalazł się Liam, Zayn, Niall, Harry,
Daniell, Patrycja, moja mama, tata, różni ciocie i wujkowie, a
nawet Silvian i Marta, z którymi widziałam się chwile potem i
zaakcentowałam ich miły gest podziękowaniem i dźwięcznym
śmiechem. To było miłe.
Nazwa
kontaktu: Louis
Nieodebrane
połączenia:
0
Nowe
wiadomości
: 0
Będzie
to beznadziejne, ale jednak miałam głupią nadzieję, że może
jednak Louis się odezwie, choćby dzisiaj… Ale jak widać nie było
go stać nawet na głupi sms z przereklamowaną formułką w stylu :
„Wszystkiego
Najlepszego!”.
-Kaja!
Ktoś
głośno zapukał w drewnianą powłokę, kiedy siedząc na łóżku,
tępo wpatrywałam się w migający ekran mojego dotykowego telefonu.
Drzwi uchyliły się równie z blokadą komórki, a zza nich wyłoniła
się głowa Marty.
Mimowolnie
uśmiechnęłam
się na jej widok.
-Rusz
zadek! Idziemy na zakupy! – zapiszczała.
Westchnęłam
pod nosem, robiąc młynek oczami i z chichotem ruszyłam w stronę
szafy, aby wydobyć z niej białe, zwyczajne trampki. Podskakując i
próbując założyć drugiego buta, chwyciłam za komórkę, portfel
i kartę do pokoju o mało się nie wywracając.
Przynajmniej
mam jeszcze Martę.
***
Jakiś
czas później
Tourbus
Godzina;
12:23
Louis
Siedziałem
na przeciwno lekko siwiejącego mężczyzny w osobnym pokoju co
reszta chłopców, na moje życzenie. Nie chciałem odpowiadać na te
wszystkie dziwne pytania przy nich, nie czułem takiej potrzeby, aby
na razie musieli
poznawać co dzieję się w moim umyśle. Choć wiedziałem, że moje
nieco inne zachowanie nie jest im nie na rękę i się o mnie
martwią. Tyle, że ja teraz potrzebowałem być sam. Cholernie sam.
-Dobrze,
Louis. Może
zaczniemy od tego jak się czujesz?
-Pyta
pan ogólnie czy w danej sytuacji?
-Ogólnie.
Westchnąłem
głośnie nie wiedząc jak mam dokładnie odpowiedzieć, tak, aby się
nie czepiał. Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, przejeżdżając
po włosach i lekko ciągnąc za ich końcówki.
-Dzisiaj
są
jej urodziny…
-Nie
odpowiedziałeś
na moje pytanie Louis.
-…A
ja nawet nie wysłałem
jej głupiej wiadomości, ani nic.
Usilnie
próbowałem
nie zwracać uwagi na głupie komentarze, dlaczego nie odpowiedziałem
na zadane przez jego pytanie i dlaczego go nie słucham i że
powinienem to robić, jeśli chcę, aby terapia skutkowała. Bla,
bla, bla, bla…
Pieprzony psycholog.
-Jest
ci źle
z tego powodu? – zapytał po krótkiej chwili milczenia.
-A
powinno?
-Nie
mogę
ci powiedzieć.
Zmarszczyłem
brwi.
-Dlaczego?
-Bo
tylko ty wiesz co rozgrywa się
w twojej głowie.
Zakryłem
twarz w dłoniach wzdychając, robię to chyba wyjątkowo zbyt
często.
Po
co o to w ogóle zapytałeś?
Przecież to oczywiste, to tylko psycholog, a nie żaden pieprzony
wróżbita! Byłem
po prostu ciekawy… I
co przyniosło to jakieś skutki, ta twoja pożal się boże
„ciekawość”? Nie
pogrążaj mnie i tak już jest trudno… Wcale
cię nie pogrążam, mój drogi przyjacielu, tylko uświadamiam ci
cholerną prawdę. Przestań.
Myślisz,
że tobie jest ciężko? Mylisz się! Zamknij
się… Pomyśl
sobie jak teraz czuje się Kaja! Przecież ona też tam była!
Powiedziałem,
zamknij się! Nie
rozumiem dlaczego ją ignorujesz? Nic złego nie zrobiła! Jest tak
samo poszkodowana jak ty! Nic
nie wiesz.. A
ty zamiast jej pomóc, odwróciłeś się od niej! Mi
też jest ciężko! Jesteś
żałosny Louis!
-Jak
mam to naprawić?
– wyszeptałem nadal ukrywając twarz w dłoniach.
Czułem
jak łzy wzbierają się w kącikach moich oczu, ale zanim pozwoliłem
im wypłynąć, przetarłem twarz i znów oparłem się o ramę
krzesła, spoglądając w zamglone oczy psychologa. Nawet nie wiem
jak miał na imię.
-Uwierz
w siebie Louis. Uwierz w siebie.
***
W
tym samym czasie
Chłopcy
Powiedzieć,
że czwórka siedzących chłopców nie była ciekawa co dzieję się
w drugim pokoju musiałaby okazać się szczególnie ogromnym
kłamstwem, zważając na to, że siedzieli strasznie cicho, próbując
usłyszeć chociaż strzępek rozmowy Louis’a i tamtego mężczyzny.
Nie,
nikt nie podsłuchiwał.
Zabolało
ich to trochę, że Tomlinson nie zgodził się na to, aby mogli
towarzyszyć mu przy sesji, ale chyba najbardziej dotknęło to
Harry’ego.
Bardzo
chciał
wspierać swojego najlepszego przyjaciela w tej całej chorej
sytuacji, ale chłopak mało kogo i mało kiedy dopuszczał do
siebie. Mimo wszystko chłopcy nie chcieli się poddać. Za zadanie
ustalili sobie, że muszą jakoś znów sprowadzić starego Louis’a
na ziemie, co praktycznie, graniczyło z cudem.
Ty
idioto, jak masz go wspierać
i nie dołować, jednocześnie rywalizując z Louis’em o Kaje? –
Głupia
myśl przebiegła Harry’emu po głowie.
Tu
pojawia się
haczyk. Ponieważ prawda było, że Harry sobie nie odpuścił, nigdy
nie chciał, ale jak widać życie też nie jest dla niego zbyt
łaskawe. Może łaskawsze niż dla innych,
ale bez przesady. Nie chciał kłócić się z najlepszym
przyjacielem, ale też nie mógł przyjąć do świadomości tego, że
nie mógłby spróbować jeszcze
raz
z Kają.
Ponieważ
mógł
i chciał.
***
Środa;
01.05.2013
Paryż;
La Défense
Godzina;
15:30
Kaja
-Błagam!
– krzyknęłam, stając w pół kroku, ciągnąc Martę za sobą i
spotykając się z jej pytającym wzrokiem – Chcesz mnie wykończyć
w moje urodziny? Zaraz padnę! – poprawiłam chyba z jakieś
dziesięć toreb, mieszczących się w moich dłoniach.
Ach..
To nic. Marta miała
chyba z dwa razy tyle co ja…
-Tam
jest kawiarnia, zrzędo.
– wywróciłam oczami, podążając za Martą.
Ułożyłam
sklepowe torby na siedzenie obok i wraz z dziewczyną zamówiłyśmy
po małej kawie i jakimś ciastku, kiedy podeszła do nas schludnie
ubrana kelnerka. Przyjaźnie się uśmiechała, więc odwzajemniłam
się tym samym, posyłając w jej kierunku szeroki uśmiech.
-Chyba
kupię
sobie chomika.
-Co?
– parsknęłam
śmiechem na deklarację Marty, kiedy ta wpatrywała się we mnie z
podniesioną brwią.
-Nie
śmiej
się, mówię poważnie.
-No,
a po co ci takie coś?
-Nigdy
nie chciałaś
mieć takiego malutkiego zwierzaczka?! Przecież one są urocze!
-I
śmierdzą.
-Ach..
– westchnęła
zirytowana, opierając czoło na stoliku i wplątując palce w włosy.
– Sama śmierdzisz… – mruknęła.
Fuknęłam
tylko w odpowiedzi, ale na moją twarz wpełzł szczery uśmiech.
Odwróciłam głowę w prawo, napotykając na moim wzroku malutki
park. Był dość daleko od miejsca gdzie mieściła się kawiarnia,
w której przebywałyśmy, ale miałam doskonały widok na
poszczególne detale. A raczej tak mi się zdawało. Wysokie drzewa i
krzewy, mieszały się ze sobą tworząc jedną zielona plamę, z
kilkoma kolorowymi plamkami – wywnioskowałam, że musiały to być
jakieś kwiaty na krzewach. Kamienne klomby, były najbardziej
widoczne, ponieważ znajdowały się na pierwszym planie i chyba
tworzyły coś w stylu „wejścia”. Poruszające się punkty to na
pewno byli jacyś spacerowicze, bo jeszcze nigdy nie spotkałam się
z chodzącą rośliną. No..ale to w końcu Francja, Paryż. Miasto
marzeń, cudów i miłości.
-Kaja..
– odwróciłam
głowę w stronę Marty, kiedy usłyszałam cichy głos wydobywający
się z jej ust.
-Hm?
-Nie
chcę
być wścibska, ani nic, ale…
Doskonale
wiedziałam
o co chcę zapytać, wywnioskowałam to z jej wyrazu twarzy, który
aż krzyczał „Przepraszam!”.
-Nie
– przerwałam
jej – Louis się nie odezwał.
Poczułam
narastającą gule w gardle, kiedy wypowiedziałam jego imię, a
raczej wyszeptałam, gorączkowo rozglądając się na boki.
Przybliżyłam się nieco do Marty, pewna, że będzie chciała dalej
ciągnąc ten temat. Chyba dręczyło ją to odkąd tylko mnie
zobaczyła, ponieważ kiedy odrobinę się do niej przesunęłam, to
odetchnęła.
-Kaja,
nie chce stąpać
po cienkim lodzie..
-Z
tego co wiem to siedzisz. – uśmiechnęłam
się uspokajająco.
-A
ten telefon rano? – zignorowała
mój wcześniejszy komentarz , dalej chcąc wyciągnął ode mnie
jakieś informacje. Wzruszyłam ramionami.
-To
było…nic.
Kompletnie nic. – ciche westchnięcie uleciało z jej ust, kiedy ta
sama kelnerka znów do nas podeszła, ale tym razem z tacą i
smakołykami, które zamówiłyśmy. Wspomniała coś o tym, że jest
dzisiaj naprawdę
ładny
dzień, po czym z uśmiechem odeszła, aby obsłużyć innych ludzi.
-Kompletnie
nic? – spytała
z zdziwieniem – Jakoś rano nie wydawało mi się, że z Tobą jest
wszystko w porządku.
Zmarszczyłam
nos, mieszając moją kawę łyżeczką, po czym odłożyłam ją na
talerzyk, który również został przyniesiony przez dziewczynę.
Podparłam się łokciami na drewnianym blacie stolika i oparłam
podbródek na dłoni, wtapiając spojrzenie w Martę.
-Jest
w porządku
– mruknęłam wymijająco rozglądając się jednak na boki.
Usłyszałam
parsknięcie, po czym spojrzałam na przyjaciółkę, która właśnie
oddalała filiżankę od ust.
-Czyli
mi nie powiesz?
-To
nie to.
-Nie.
– zaprzeczyła
wbijając widelczyk w jakieś ciastko z kremem – To właśnie to
Kaja.
Duszeniem w sobie wszystkiego, nie załatwisz sprawy.
Przez
chwilę
rozważałam jej podsumowanie całej sytuacji. Ale czy tak naprawdę
było co tu rozważać? Przecież w sobie niczego nie duszę. Sprawa
jest niemalże banalna, prosta, trochę, aż za.
Louis
ma mnie w tym momencie głęboko
w poważaniu, a Harry… A Harry się stara.
-Niczego
w sobie nie dusze. – zaprzeczyłam
szybko, upijając kolejny łyk. Ciasta nawet nie ruszyłam.
-Wiesz,
co? Jest gorzej niż
myślałam – westchnęła.
-Co
masz niby na myśli?
-Ty
nawet nie dostrzegasz swoich błędów,
Kaju. I nie chodzi mi teraz błędów pospolitej rasy, tylko tych
głębszych.
-Jakich
niby głębszych
błędów? Marta, czy ty na pewno się dobrze czujesz? – z każdą
sekundą miałam wrażenie, że zaczynam gadać z jakimś terapeutą,
a nie moją przyjaciółką. Co ją nagle ugryzło?
-Jesteś
tak w niego zapatrzona jak w obrazek…
-Czy
ty właśnie
insynuujesz, że w jakiś dziwny sposób jestem uzależniona od
Harry’ego?
– oburzyłam się.
-Dokładnie,
cieszę się, że załapałaś.
Przetarłam
twarz dłońmi wzdychając ciężko na uporczywą postać Marty. Mimo
wszystko czasem mam wrażenie, że tylko po to się ze mną
kontaktuje, aby robić mi wodę z mózgu.
-Nie
mam zamiaru o tym z tobą
teraz rozmawiać.. – poinformowałam ją, kiedy moje ręce znów
ułożyły się z na stoliku.
-Świetnie!
– odparła entuzjastycznie- To teraz sobie posłuchasz co ja o tym
wszystkim myślę…
Jakiś
czas później – wieczór/noc
Po
wyczerpującej
rozmowie z Martą, odłożeniu wszystkich moim i jej zakupów do
hotelowych pokoi, wspólnym zdmuchnięciu świeczki z małej
babeczki, którą upiekł Silvian – choć i tak sądzę, że była
kupna, ale nie chciałam już go dołować tym, że raczej marny z
niego kucharz – w końcu mogłam iść w spokoju wziąć prysznic i
położyć się do łóżka. Pomimo popołudniowej rozmowy z
dziewczyną, mogę zaliczyć te urodziny do udanych. Jeszcze w ciągu
dnia dostałam parę sms’ów z życzeniami i tymi wszystkimi innymi
pierdołami. Ani
jednego od Louis’a.
Przebiegając
szybko przez pokój, obierając sobie za stację moje miękkie łóżko
i rzucając mokry ręcznik na podłogę, wylądowałam na pierzynie
od razu się w niej zakopując. Zostawiłam sobie włączoną lampkę
przy łóżku, chcąc jeszcze coś widzieć, bo nie miałam jeszcze
zamiaru odpoczywać w formie snu. A wizja włączonego telewizora
jakoś nie przypadła mi do gustu.
Myślałam
dosłownie o wszystkim i o niczym, nie wliczając w to głębszych
przemyśleń, ponieważ chcę jeszcze dzisiaj trochę pospać.
Z
transu wydobył
mnie irytujący dźwięk przychodzącego sms’a, który wydawał mój
telefon, gdzieś zakopany w pościel. Próbowałam wyłapać go na
ślepo dłonią, ale nic z tego, w związku z tym podniosłam się do
pozycji siedzącej i pacnęłam się w czoło. Cały czas na nim
leżałam. Bez dłuższego zastanawiania się, chwyciłam aparat w
ręce i znów kładąc się, odblokowałam ekran.
Zachłysnęłam
się śliną, kiedy na dotykowym ekranie widniała jedna nie
przeczytana wiadomość od kontaktu Louis,
która przyszła kilkanaście sekund temu. Niewiele myśląc
nacisnęłam na przycisk „Pokaż”.
„Czesc
Kaja… Ymm..Wszystkieo Najlepszego! Man nadzieja ze zdazylem…Wybac
ale moj polski nie jest najlepsy…”
Zaśmiałam
się dźwięcznie na tekst widomości i na niektóre polskie wyrazy,
które Lou poprzekręcał. Zmarszczyłam jednak brwi na widok zdania
„Mam
nadzieja ze zdazylem…”
, nie wiedząc o co dokładnie mu chodziło. Przerzuciłam tęczówkami
na godzinę w telefonie, uświadamiając sobie, że jest dokładnie
23:59.
Uśmiechnęłam
się jednoznacznie, wodząc opuszkami palców po ekranie telelefonu.
-Zdążyłeś
Louis…
Sobota;
11.05.2013
Berlin;
O2 Arena
Godzina;
22:03
Louis
Szybko
pożegnałem
się z fanami i popędziłem do zejścia na scenę, zrobiłem to
pierwszy z nas wszystkich, chcąc tylko dostać się do garderoby.
Ten koncert był fatalny. Ciągle myślałem o tym co znowu
spierdoliłem, przez co Kaja nie odpowiedziała na mojego sms’a.
Nie odpisała nic, żadnych podziękowań, pustka. Kluczowym
składnikiem całej afery było też, to, że niejednokrotnie myliłem
teksty piosenek, dosłownie wszystko zlewało mi się w jedno i już
nie odróżniałem czy śpiewamy „Rock
Me”
czy „Over
Again”.
Kiedy
tylko wszedłem
do pomieszczenia, które robiło nam tymczasowo za garderobę,
oparłem się o najbliższą ścianę, zjeżdżając ciałem w dół.
Rozprostowałem jedną nogę, a drugą ugiąłem w kolanie i oparłem
na niej łokieć, podtrzymując przy tym głowę dłonią.
Przymknąłem powieki, chcąc odizolować się od świata
zewnętrznego, ale fanki nadal były słyszalne – i chyba pozostaną
przez jeszcze jakiś czas.
Jakie
było
moje zdziwienie, kiedy nagle wszystko umilkło, a jedynym dźwiękiem
– słyszalnym dźwiękiem – była gitara. Otworzyłem szeroko
oczy, od razu rozpoznając melodie.
When
you try your best but you don't succeed/Kiedy robisz, co w Twojej
mocy, ale nie osiągasz
celu
When
you get what you want but not what you need /Kiedy dostajesz, czego
chcesz, ale nie czego potrzebujesz
When
you feel so tired but you can't sleep/Kiedy czujesz się
tak zmęczona, ale nie możesz spać
Stuck
in reverse/Utknęłaś
na wstecznym biegu
[…]-Wiesz
Louis to wcale nie musi być
tak, że wszyscy się na ciebie uwzięli.
-A
co jeżeli
właśnie się tak czuję?
-A
co jeżeli
Kaja czuję teraz to samo jak ty?[…]
When
the tears come streaming down your face/Kiedy łzy
spływają po twojej twarzy
When
you lose something you can't replace/Kiedy tracisz coś,
czego nie możesz zastąpić
[…]Szybko
powędrowałem
dłonią do kieszeni moich ciasnych spodni, kiedy poczułem wibrację,
przychodzącej widomości. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc
napis „Kaja”. Bez namysłu otwarłem sms’a.
Kaja
:
I
know that this
everything
isnt
true..but
my heart
really
wishes you as
a
single now…
[…]
When
you love someone but it goes to waste/Kiedy kochasz kogoś,
ale to idzie na marne
Could
it be worse?/Mogłoby
być gorzej?
[…]-Louis!
Stój! Nie chciałam!
Słyszysz?! – głośne wołania Kai nie ustępowały, kiedy w biegu
kierowałem się do naszego domu, aby tylko spakować walizkę i stąd
wyjechać. Wiem, że podążała za mną, bo słyszałem jej szybkie
kroki, a raczej bieg. Pokręciłem szybko głową na boki, mocno
zaciskając powieki; „Też cię kocham Harry…”
Harry,
Harry, Harry, Harry, Harry….[…]
Lights
will guide you home/Światła
zaprowadzą cię do domu
[…]-Louis,
przepraszam… - zaczęła,
kiedy tylko odwróciłem się w jej stronę. – Nie wyjeżdżaj.
Pozwól mi wytłumaczyć…
-Co
ty chcesz tłumaczyć?!
– W całym moim życie nie mam pojęcia, kiedy byłem tak wściekły.
Wściekły na Kaje.
-Ja
naprawdę
nie chciałam tego powiedzieć. Zrobiłam to z przyzwyczajenia i…
-Z
przyzwyczajenia?! – przerwałem
jej. – Chyba sobie żartujesz!
-Nie,
ja… - zaczęła
cicho, jednak znowu jej przerwałem.
-Daruj
sobie Kaja! I przestań
okłamywać siebie i mnie! Kochasz Harry’ego! Zawsze kochałaś
tylko jego![…]
And
ignite your bones/I wzniecą
ogień w twoich kościach
[…]Złapałem
za spróchniałe drewno, ledwo co trzymając się na nogach. Dotarłem
do drzwi, które powoli i cicho otworzyłem. Czułem jak każdy
skrawek mojego ciała płonie, ale nie chciałem się poddać. Nie
teraz, nie jutro. Nigdy.
Wyszedłem
z tego paskudnego pomieszczenia, trafiając na wąski korytarz. Nagle
wszystko stało się ciemne i usłyszałem brzdęk otwieranych drzwi,
jakaś postać pojawiła się na drugim końcu korytarza. W ułamku
sekundy zrobiło się jasno i rozpoznałem Eda. Zacząłem jak
najszybciej kuśtykać w jego kierunku, coraz to mocniej ściskając
deskę w dłoniach, tak, że poczułem wbijające się w nią
drzazgi. Nie czułem bólu, nie czułem nic. To była czysta furia.
Zanim
zdążył
dokładnie obrócić się w moją stronę, ręce same wystrzeliły,
uderzając go przedmiotem w głowę.
I
jeszcze raz i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze i
jeszcze…
Tak
długo,
aż ten bydlak nie upadł na ziemię, topiąc się w własnej kałuży
krwi. Odrzuciłem z obrzydzeniem deskę na bok i ruszyłem w kierunku
drzwi. Poczułem niewyobrażalną ulgę, kiedy tylko zlokalizowałem
Kaję[…]
And
I will try to fix you /A ja spróbuję
cię naprawić
Narracja
3-osobowa
Coś
w nim pękło, doszczętnie. Nie wiedział czy było to spowodowane
głosem Harry’ego śpiewającego tą piosenkę aż tak oddającą
Kaję, czy jego własne wspomnienia. Ale wiedział, że było to coś
co dało mu kopniaka, aby w końcu zaczął działać.
Szybko
poderwał
się z podłoża i wypatrując swoich rzeczy, chwycił bluzę. Kiedy
tylko zlokalizował swój telefon i portfel, ówcześnie chowając je
do kieszeni, wyleciał jak burza z pomieszczenia. Nikomu nie mówił
gdzie się wybiera i sam również nie chciał być zauważonym.
A
gdzie Louis się
udawał?
Na
lotnisko.
***
Kiedy
Harry tylko skończył
śpiewać, ogarnęła go niewyobrażalna ulga. W końcu mógł to
wszystko z siebie wyrzucić. To był pierwszy raz, kiedy poczuł, że
naprawdę jest w stanie jej pomóc i dać jej to, czego potrzebuje.
Nie miał zamiaru dłużej zwlekać. Był gotowy do działania. Nie
wiedział tylko, że ktoś już o krok wyprzedzał go w tym planie...
Gdy
zeszli ze sceny, od razu znalazł
się przy nich menadżer wykrzykując coś na temat
nieodpowiedzialności, jaką wykazali się wychodząc ponownie na
scenę i że takie numery są kategorycznie zabronione, a Harry
powinien wreszcie zacząć myśleć o konsekwencjach swoich czynów.
Bla, bla, bla... Chłopak puścił wszystko mimo uszu grzejąc wprost
do garderoby One Direction, a Niall zaraz za nim. Zmarszczył brwi,
kiedy nie zlokalizował Louis’a w pomieszczeniu, a samego Liam’a.
-
Harry? Niall? Co się
dzieje? Wybieracie się gdzieś? - spytał zdezorientowany Payne
wpatrując się w bruneta, który zrzucił z siebie przepoconą,
koncertowa koszulkę, zamieniając ją na świeży biały T-Shirt.
-
Jadę
do Kai - odparł krótko nawet nie zerkając w stronę przyjaciela.
-
Ale jak to jedziesz? Teraz?
-
Tak. W sumie to lecę.
Niall - brunet zwrócił się do chłopaka tuż obok - nie wiem, jak
to zrobisz, ale musisz nam załatwić transport na lotnisko i to
teraz, a ty Liam, mógłbyś pomóc mi szukać lotu. - To był raczej
rozkaz, niż prośba.
-
Już
się robi! - krzyknął ochoczo Horan, po czym świstem opuścił
pomieszczenie.
-
Lotu? Ale dokąd?
- dopytywał zdezorientowany Payne.
-
Do Paryża.
Niedziela;
12.05.2013
Paryż
Godzina;
11:00
Jednak
dzięki
drobnym usterkom i różnicami między lotami Harry pierwszy
wylądował w Paryżu. Szybko wybiegł z lotniska, wpychając się
jakiemuś panu do taksówki i w zniecierpliwieniu podając adres
hotelu, w którym znajduję się Kaja, przy tym trzy razu go
przekręcając. Był już i tak wściekły, że lot mu się bardzo
opóźnił, a teraz jeszcze nie umie podać dokładnego adresu
zamieszkania dziewczyny. Za czwartym razem taksówkarz w końcu go
zrozumiał i ruszył – Harry byłby wtedy mniej wkurzony, gdyby nie
musieli stracić na to co najmniej trzydzieści minut.
Przejeżdżając
obok tych wszystkich zabytków, rozmyślał co tak naprawdę powie
Kai jak ją tylko zobaczy. Jednak porzucił te myśli, wspominając
ostatnie chwile spędzone z nią w tym właśnie mieście, które
jednak zostały zniweczone, przez dźwięk wiadomości tekstowej.
Wyciągnął telefon z kieszeni otwierając sms’a.
Louis
Przepraszam
za moje nagłe
zniknięcie,
ale
pojechałem
do Kai.
Życzcie
mi szczęścia!
„Oby
to co mam jej do powiedzenia wystarczyło…”
***
Niedziela;
12.05.2013
Paryż
Godzina;
11:30
Louis
biegł
z uśmiechem między bagażami i innymi ludźmi, wcześniej pisząc
do chłopaków, że poleciał do Kai i żeby się o nic nie martwili.
Naciągnął kaptur bluzy na głowę, tak, aby nikt go nie rozpoznał
i mógł jak najszybciej dostać się do dziewczyny. Doskonale
wiedział gdzie się znajduję, ponieważ wtedy, kiedy naprawiali
drobne usterki w samolocie, on skontaktował się z Silvian’em.
Dlatego teraz miał dokładny adres Kai i zdeterminowaną postawę.
Wychodząc
z lotniska, zapatrzył się na małą budkę z kwiatami, po czym
zaczął zmierzać w jej kierunku.
30
minut później
Wieża
Eiffela
Po
małej
kłótni z recepcjonistką o tym, że Kai nie ma w hotelu, ponieważ
wyszła jakieś dwie godziny temu, Louis trafił pod Wieżę Eiffla,
ponieważ po ponownym
skontaktowaniu się z Silvian’em, dowiedział się, że właśnie
tu miała się znajdować dziewczyna. Czuł jakby była to
popieprzona gra w „Kotka i myszkę”.
Trzymał
kurczowo w prawej dłoni bukiet białych róż. Dlaczego białych i
dlaczego róż? No cóż, o wyborze w większości zdecydowało to,
że akurat ten bukiet był na tyle „żywy” i stosowny do całej
sytuacji.
Czuł
się nieświeżo w wczorajszych ubraniach, nie mówiąc już o tym,
że nawet nie przebrał się po koncercie i jeszcze ten lot
samolotem. Niestety jedyne co przy sobie aktualnie miał to portfel,
telefon, bluza i te nieszczęsne kwiatki.
Stawiał
szybkie i długie kroki, coraz bardziej zbliżając się pod zabytek.
Na szczęście wokół nie było zbytniego tłumu, więc bez
większych problemów mógłby zlokalizować Kaje.
Stanął
w półkroku, kiedy zobaczył obraz dosłownie na przeciwko niego.
Ręka z bukietem opadła wzdłuż ciała, a wargi rozłączyły się
w szoku. Czuł jak jego serce biję coraz szybciej i szybciej i
szybciej i szybciej i szybciej… Jakby miało zaraz wybuchnąć.
Niestety tego nie zrobiło, a w zamian pękło – na miliardy
kawałeczków. Dzięki guli w gardle nie mógł wydusić z siebie ani
słowa, ale nawet i tak nie wiedziałby co miał powiedzieć.
Odwrócił
się gwałtownie w tył, naciągając mocno kaptur na głowę. Łzy
cisnęły mu się do oczu, kiedy przed oczyma ciągle widział ten
sam widok.
Kaja.
Harry. Pocałunek.
30
minut wcześniej
Kaja
Postanowiłam
wybrać się sama na małą przechadzkę po mieście. Za kilka dni
już będę opuszczać to magiczne miejsce, więc postanowiłam
korzystać tyle ile się da – nawet jeżeli będę musiała
zapłacić za to srogą cenę w postaci okropnego bólu nóg. Sądzę,
że warto, przecież to Paryż.
Spacerowałam
z uśmiechem pod największą atrakcją miasta, kiedy nagle ktoś
przysłonił mi oczy. Czułam, że ta osoba stoi za mną, a gdy tylko
zaciągnęłam się jego zapachem , zamarłam. Przecież to nie może
być…
-Harry?!
-Niespodzianka!
Chłopak
wyskoczył zza moich pleców, stając przede mną z tym cwaniackim
uśmiechem, a ja szybko porwałam go w swoje ramiona. Cieszyłam się,
że go tu widzę, ale było to tak nierealistyczne…znowu.
-Co
ty tu robisz? – spytałam,
nadal nie wypuszczając go z objęć.
-Jak
to co? Przyjechałem
do ciebie.
Zmarszczyłam
brwi w końcu puszczając go i poprawiając swój strój. Widać
było, że jest trochę zakłopotany.
-Po
co?
Westchnął
głęboko, jakby tylko obawiał się tego pytania. Podszedł do mnie
bliżej, biorąc w uścisk moje dłonie, pocierając je kciukami.
Przełknęłam głośno ślinę, jak tylko spostrzegłam, że jeszcze
kilka milimetrów i nasze klatki piersiowe będą się z sobą
stykać. Jego i zarówno mój oddech nieznacznie przyśpieszył. Co
się kurna dzieję?
-Kaju…
Nie
mów tego.
-…chciałem,
abyś wiedziała….
Nie
mów tego.
-…że…
Zamknij
się.
Umilkł
spoglądając mi w oczy, po czym spuścił wzrok na nasze splecione
dłonie, a kilka kosmyków loczków zakryło jego twarz. Poruszył
się niezgrabnie.
-Po
prostu…Nie chcę
już tak dłużej… - szepnął.
-Czego
nie chcesz? – również
szeptałam.
-Nie
chcę
dłużej udawać, że nie obchodzisz mnie w tej jedyny wyjątkowy
sposób, że nie czuję motylków w brzuchu na twój widok, że nie
mam ochoty rzucić się na ciebie tu i teraz, że cię nie pragnę…
- z każdym nowym, wypowiedzianym słowem, jego twarz zbliżała się
do mojej. Szeptał coraz to ciszej i zapewne tylko ja mogłam
usłyszeć co wydostawało się z jego ust. Wstrzymałam oddech nie
siląc się na żadną uwagę, co do jego bliskości.
-Nie
mogę…Nie
chcę.
Poczułam
ciepłe wargi na moich i duże dłonie na talii, które otoczyły
mnie w opiekuńczy sposób.
-Dobra
Kaja! Kawa na ławę.
-O
co ci chodzi?
-Raczej
o to co tobie chodzi?! W co ty pogrywasz?
-Co
ty gadasz? W nic!
-Zła
odpowiedź Kaja..
-Marta
co ci się
do cholery stało?
-Mnie
na szczęście
nic.
Poczułam
ogromny ścisk w żołądku, tak jakbym wyrządzała komuś ogromna
krzywdę. Uczucie było tak odrażające, że od razu przekręciłam
głowę na bok, tracąc kontakt z Harry’m.
-Naprawdę
nie widzisz, ze go krzywdzisz?
-Niby
kogo? Louis’a?! To raczej on mnie…
-Słyszałaś
może kiedyś o takim czymś jak „mechanizm obronny”? On ochrania
się przed kolejnym odrzuceniem.
-Co
się
stało Kaja?
-Boi
się,
że jak znów spróbuję to stanie się coś złego.
-Więc
co mam zrobić?
-Kaja?
Słyszysz?
-Dobra.
Poukładajmy
sobie to wszystko jeszcze raz od początku.. Do kogo czułaś coś
pierwsza. Kto to był? Louis czy Harry?
-Harry.
-Kaja?!
O co chodzi?
-A
później
poczułaś cos do Louis’a, tak?
-Tak.
-Ej!
Słyszysz
mnie?! Co się dzieje?!
-Sprawa
jest bardzo prosta. Nie rozumiem dlaczego nie wpadłaś
na to wcześniej…
-Co
masz na myśli?
-Kaja?!
To wcale nie jest śmieszne!
Słyszysz mnie?!
-Na
twoim miejscu wybrałabym
tego drugiego, czyli w tym wypadku Lou.
-Co?
Dlaczego?
-Ponieważ
jeżeli na serio kochałabyś tego pierwszego, w tym wypadku
Harry’ego, to nigdy byś nic nie poczuła do Louis’a.
-Przepraszam
Harry, ale… Ja, j-a… Nie mogę…
Przepraszam.
Bałam
się podnieść wzrok na zielone tęczówki chłopaka, w obawie, że
odnajdę w nich obrzydzenie, zranienie lub co gorsza – nienawiść.
Nie mogąc nic na to poradzić, kiedy zostałam niemalże zmuszona,
do tego, aby na niego spojrzeć, w jego oczach kryło się…nic.
Kompletnie nic. Pustka.
-Wiesz,
że
spodziewałem się takiej reakcji? – zachichotał. – Wiem, ze
dużo namieszałem ci w życiu i cię zraniłem, ale czułem, że
muszę jednak spróbować… Ten
ostatni raz.
-Przepraszam.
-Nie
przepraszaj. – powiedział.
– Nie zrobiłaś nic złego. – uśmiechnął się.
I
to było
najpiękniejsze, ponieważ zrobił to szczerze, co tylko zgłębiło
jego wyznanie. Odpowiedziałam tym samym rozplątując się z jego
objęć i robiąc mały kroczek w tył.
-Pewnie
teraz chcesz lecieć
do Louis’a? Zgadłem?
Prawdę
mówiąc to wcale o tym nie myślałam, ale chyba lepiej zrobić to
wcześniej niż później.
-Wiesz
gdzie on jest?
-A
wiesz, że
wiem. A raczej przypuszczam…
Jakiś
czas później; Lotnisko
Louis
-Poproszę
jeden bilet do Londynu.
Z
racji tego, że
między kolejnym koncertem mamy odrobinę przerwy, postanowiłem
zaszyć się w moim małym mieszkanku. Nie miałem ochoty teraz z
nikim rozmawiać, ani nikogo widzieć.
-Kłopoty
z drugą połówką? – spytała.
Zacisnąłem
w dłoni bukiet, który nie udało mi się wyrzucić, po tym jak
wpakowałem się do taksówki, jadąc w stronę lotniska.
-Coś
w tym stylu… - Mruknąłem wymijająco. Kobieta o imieniu Ally
podała mi bilet, po czym zapłaciłem za niego. Oddalając się od
kasy, usłyszałem jej dźwięczny głos.
-Na
pewno się
wszystko ułoży! Proszę nie tracić nadziei!
Uśmiechnąłem
się leniwie na poziom entuzjazmu tej kobiety, po czym skierowałem
się do pobliskiej kawiarni. Zostało jeszcze trochę czasu.
W
tym samym czasie
Kaja
-No
nie może
pan jechać szybciej?!
-Widzi
pani jaka wichura za oknem?
Próbowałam
poganiać taksówkarza, kiedy mówił o swoich wywodach o tej letniej
mżawce. W zniecierpliwieniu ciągle spoglądałam na zegarek.
Jak
tylko się
dowiedział, że Louis jest w Paryżu i był wcześniej w hotelu, to
razem z Harry’m od razu sprawdziliśmy najbliższe loty do Londynu
– z racji tego, że mieliśmy nadzieję, że właśnie tam się
udał.
Co
było
najgorsze?
Jest
dokładnie
13:35, a Louis prawdopodobnie ma za 5 minut lot.
Nigdy
się
tam nie dostanę w tak krótkim czasie.
Jakiś
czas później
Wbiegłam
cała zziajana i mokra na lotnisko, gorączkowo rozglądając się za
szatynem. Niemalże wyrywałam sobie włosy z głowy, ponieważ moje
szanse, że go jeszcze złapię co minimalne patrząc na to, że jego
samolot miał start dwadzieścia minut temu. Chociaż miałam małą
nadzieję, że jego lot opóźni się poprzez mocny deszcze padający
na zewnątrz. W końcu nadzieja umiera ostatnia…
Pytałam
się różnych ludzi, czy nie widzieli na lotnisku Louis’a
Tomlinson’a
lub wysokiego szatyna, ale niestety wszyscy zapytani pozostawiali po
sobie dźwięczne „Przykro
mi, ale nie”.
Zrezygnowana
przepchnęłam
się między jakąś walizką, a drzwiami, wychodząc na świeże
powietrze. Deszcz nadal mocno padał, ale jakoś mnie to nie
odchodziło, ruszyłam przed siebie parkingiem. Rozglądając się na
boku, zamarłam, kiedy na jednej z ławek, dostrzegłam zgarbionego
chłopaka w ciasnych rurkach, bluzie i bukietem białych róż
leżących obok. Nie miałam pewności, że to Lou, ale kiedy tylko
podeszłam bliżej rozpoznałam go. Podeszłam do niego i usiadłam
obok na ławce, zakładając nogę na nogę. Dreszcz przebiegł
wzdłuż mojego kręgosłupa, ponieważ byłam już wystarczająca
przemoczona, a widok chłopaka w jeszcze gorszym stanie niż ja
przywołał u mnie poczucie winy.
Było
bardzo cicho, nikt się nie odezwał. Przełknęłam głośno ślinę,
kiedy twarz Louis’a przekręciła się w moja stronę, dokładnie
lustrując moje oczy. Chrząknęłam cicho, widząc jego podpuchnięte
czerwone oczy. Wyprostowałam się, kiedy zrobił to samo.
Patrzyłam
tępo na jego prawy profil, w ogóle nie przygotowana na takie
nastawienie z jego strony.
-Co
się
stało? – wyszeptałam.
-Po
co w ogóle tu przyszłaś?
– odwrócił się w moją stronę, - Co? Kaja. Po co tu przyszłaś?
-Ja..
-No
co ty? Znowu chcesz mi złamać
serce? Na to czekasz? Proszę, śmiało!
-Louis,
co ty…
-Wiesz,
wcale nie musisz mi się
tłumaczyć, nie potrzebuję tego. Widziałem was dzisiaj jak się
całowaliście. Ty i Harry. Temu też zaprzeczysz? Powiesz znowu, że
zrobiłaś to z przyzwyczajenia?!
Umilkłam.
Widział nas? Niby kiedy? Wszystko było nie tak.
Nie
tak.
-Nie
poleciałeś…
- szeptałam.
-Nie
mogłem.
– uciął.
Pociągnęłam
nosem, odgarniając mokre włosy z twarzy.
-Wiesz…
- zaczęłam
cicho. – Znam takie jedno przysłowie..
Zerknął
na mnie kątem oka. Jego linia szczęki mocno się zarysowała, jakby
utrzymywał w sobie wszystko co chcę powiedzieć.
-Kochać
to niszczyć, a…
-…a
być
kochanym to zostać zniszczonym.
– przerwał mi, patrząc się przed siebie. – Tak, Kaju. Znam to
–odparł chłodno.
-Co
ty na to – wciąż
szeptałam, nawet nie wiem czemu.
-Co
ja na to?
-Tak,
co ty na to?
-Kaja.
Mów jaśniej.
Przysunęłam
się odrobinę w jego stronę, chcąc zyskać trochę na czasie i
wytłumaczyć mu to w bardziej literacki sposób. Jeżeli umiem
wyrazić co czuję za pomocą literek, to chyba najwyższy czas, abym
nauczyła się mówić o swoich uczuciach.
-Pozwól
mi cię
niszczyć, Louis.
Bardzo
powoli sięgnęłam
po jego dłoń, którą na początku trochę oddalił od mojej, ale w
końcu udało mi się spleść nasze palce razem. – Wiem.. Wiem, że
ty już to samo robisz ze mną. Niszczysz mnie z każdym nowym,
kolejnym dniem… Coraz bardziej, coraz bardziej… aż w końcu
zniszczysz mnie tak, że nie będę mogła się podnieść. –
zamilkłam, patrząc głęboko w jego oczy. – Proszę, Louis.
Pozwól mi cię niszczyć równie mocno co ty mnie.
Głośno
przełknęłam ślinę, kiedy skończyłam, niepewnie patrząc na
reakcję chłopaka, który cały czas nie odrywał wzroku od mojej
twarzy. Czułam łzy wzbierające się w moich oczach, kiedy
poluzował uścisk naszych dłoni i spuścił wzrok w dół.
-Co
to znaczy? Co masz na myśli
– tym razem to on szeptał, a ja przygotowywałam się na coś tak
prostego, ale jednak bardzo ciążącego mi na sercu.
-Pozwól
mi cię
kochać tak mocno jak ty mnie…
Wstrzymałam
oddech, przymykając powieki i czekając na najgorsze, ale jedyne co
poczułam to zimne wargi Louis’a spoczywające na moich.
I
w tym momencie wszystko zniknęło.
Ed
i to co nam zrobił
nigdy nie pojawiło się w naszym życiu.
Nie
było
toksycznej miłości między mną, a Harry’m.
Nigdy
nie zraniłam
Louis’a, ani on mnie.
Nie
zgłosiłam
się do konkursu.
Nie
poznałam
Silvian’a
Nie
wydałam
książki.
Nie
poznałam
One Direction.
Nie
leżałam
w szpitalu.
Nic
nie wiedziałam
o żadnej Laurze.
Nie
byłam
w sądzie.
Nie
było
żadnego bólu i cierpienia.
Nie
byłam
sławna.
Nie
było
niczego.
-Jestem
Kaja Makowska, a Pan?
-A
ja Louis Tomlinson, miło
mi poznać.
Świetny
OdpowiedzUsuńZaniemówiłam!
OdpowiedzUsuńNie dość, że treść jest mega ciekawa to jeszcze napisana w wyjątkowy sposób.
IDEALNE ZAKOŃCZENIE :d