środa, 2 października 2013

MIEJSCE 2 - Kamila S.

Rozdział 24 : „Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym…”


*Narracja 3-osobowa*

Było zimno. Chłód owiał drobne ciało skulonej dziewczyny, przez co nieskończona fala dreszczy wciąż w kółko przebiegała wzdłuż jej kręgosłupa. Nie umiała wstać. Nie umiała się podnieść po tym co usłyszała po drugiej stronie słuchawki, a raczej po tym czego nie usłyszała. Myślała, że chociażby ta krótka rozmowa z Martą wypędzi z jej umysłu przeraźliwe echo ciężkiego oddechu Louis’a. To musiał być Louis. To był Louis.
A Kaja była o tym doskonale przekonana. Wierzyła w to jak dwa dodać dwa to cztery lub to, że kula ziemska jest okrągła. Jeżeli takie przykłady podpowiadał jej umysł to byłoby absurdem, gdyby okazało się, że cichym rozmówca był jednak ktoś inny.
Ponieważ… Dwa dodać dwa to nie pięć, a kula nie jest kwadratowa czy tam trójkątna.

Chyba, że gdy Bóg rozdawał rozum, Ja stałam po cycki…”

Kaja spojrzała w dół na swoją klatkę piersiową, tylko jeszcze bardziej przekonując się w tym, że ma rację.

Czyli to musiał być Lou.”

Stopy płasko przylegały i w pewnym stopniu kleiły się do lodowatych kafelek hotelowej łazienki, koloru podchodzącego pod czerwień. Czarne, fikuśne wzory zdobyły niektóre kafle ścian, nadając całemu wnętrzu klasy. Mimo wszystko, że w pokaźnym rozmiarze pokoju było od grona mebli, takich jak: prysznic, wanna, ubikacja, okrągła, duża umywalka, krystalicznie wypolerowane lustro czy przeróżne szafki i kosze na ubrania i przechowanie wszystkich niezbędnych rzeczy, potrzebujących w codziennej higienie, to pomieszczenie wydawało się…puste. Tak puste jak dusza Kai.
Nie umiała określić swojego teraźniejszego stanu, bez użycia słowa pustka. Zważając na to, że tylko sześć literek składało się z tego jedynego kluczowego słowa. Słowa, które wydawało się tak odległe jak koniec świata. Koniec jej świata. A każdy przecież wie, że jeżeli zabraknie jednego ogniwa, to wszystko może iść już tylko gorzej. A Kaja właśnie obawiała się, że jest tym ogniwem, które jakoś dopełnia wszystkich jej bliskich. Mamę, tatę, przygłupią siostrę, którą jednak kocha, Silvian’a, Harry’ego, Liam’a, Zayn’a, Niall’a, Matrę, a nawet… A może nawet.. nawet jej cichego rozmówcę. Może. Każdego z osoba, w każdy inny sposób jaki tylko mogła, ale również ciągle w jej głowie odtwarzała się ta jedna, szkarłatna myśl, która nie dawała jej spokoju. To tak jakby ktoś zablokował przycisk „replay”, tak aby nie dało się go wyłączyć.

A co jeżeli Louis jednak mnie nie potrzebuję?”

To rozsadzało ją od środka, przez co nadal tkwiła tam gdzie zaczęła – na wypolerowanych, zimnych, kafelkach.

Jeżeli w życiu nie ma miłości, to nie ma życia…
Bo Kto zasłużył sobie na cierpienie?

Kto by przypuszczał, że siedemnastolatka, no prawie osiemnastolatka nie będzie miała czasu, ani miejsca na pielęgnowanie tak wspaniałego uczucia? Nikt. Nikt nie mógł przewidzieć tego, że na pozór normalna dziewczyna, pozna marzenie wszystkich nastolatek, wielkie One Direction, które – z punktu widzenia osoby trzeciej – zaoferowało jej więcej problemów niż szczęścia? Jedynym kto to wiedział to przeznaczenie, które jednak nadal nie dawało jej odetchnąć i zesłało jej na barki Eda, a do tonącego Titanic’a wrzuciło też Louis’a, który nie był niczym winien.

Kaja myślała, że nie był.

Jednak on płacił za coś bardziej cenniejszego i tak brutalnego jak wyczyny oprawcy tej dwójki.

Płacił za uczucia do Kai.

Do tej samej, która za dnia myślała tylko i wyłącznie o zielonych, kocich oczach Styles’a, a po zmroku nachodziły ją duchy przeszłości posiadacza błękitno-trawowych tęczówek.

Przynajmniej Louis sobie to tak tłumaczył.

Żaden człowiek nie poradziłby sobie z tak rozrywającym uczuciem.


***
Harry przeciągnął się ospale po miękkiej tafli kanapy, znajdującej się w paryskim hotelu. Zamrugał kilkakrotnie, przecierając oczy, aby mógł w końcu zobaczyć, która godzina widnieje na elektronicznym zegarku stojącego na szafce nocnej obok łóżka Kai, które jest…puste. Zmarszczył brwi, pokręcając głową na boki, tak, że powykręcane, brązowe pukle miał na całej twarzy. Zignorował puste posłanie przyjaciółki, kiedy spostrzegł godzinę. 10:30

Pewnie poszła po śniadanie.”

Stanął na proste nogi, od razu pochylając się do przodu, gdyż ta wyjątkowo miękka i wygodna kanapa, wcale nie okazała się być ani wyjątkową, może miękką, ale już na pewno nie wygodną kanapą.
Podszedł do czarnego stoliczka, mieszczącego się po drugiej stronie pokoju, aby dopaść małą, plastikową butelkę przeźroczystej cieczy i w jakikolwiek sposób zwilżyć swoje zaschnięte gardło. Oplótł plastik szczupłymi palcami i odkręcając korek, pociągnął ciurkiem spore łyki, opróżniając do połowy butelkę. Westchnął zadowolony i rzucając przedmiot na łóżko, pokierował się w stronę drzwi, prowadzących do łazienki. Wiedział, że dzisiaj miała przylecieć Marta, ale nie miał pewności czy może zabrać się z Kają na lotnisko, aby ją odebrać.
Chwytając za klamkę i wchodząc do pomieszczenia nie miał pojęcia, że na zimnej podłodze napotka Kaję, z podciągniętymi kolanami pod brodę, trzymającą kurczowo w prawej dłoni telefon.
-Yy…Kaja?
-Harry!?
-Wszystko w porządku?
-Tak..Nie, to znaczy tak!
Dziewczyna szybko podniosła się z wyziębionego podłoża, przechodząc kilka kroków w przód. Chłopak zmarszczył brwi jakby starał się to wszystko od nowa poukładać, ale postać stojąca przed nim mu to uniemożliwiała.
-Mogłabyś mi powiedzieć coś ty tam robiła? – wskazał na wcześniej zajmowane przez nią miejsce.
-Nie. – rzekła otwarcie. Uwielbiała droczyć się z Harry’m, a on o tym doskonale wiedział.
-Jesteś wredna.
-A ty głupi.
-Wiesz, że obok jest prysznic? – Harry kiwnął głową w prawą stronę, poruszając przy tym brwiami i głupkowato się uśmiechając.
Kaja jedynie westchnęła cicho pod nosem i wychodząc z pomieszczenia, uderzyła chłopaka w klatkę piersiową pięścią.
-Auu! – zawył chwytając się za napastowane przez dziewczynę miejsce, pocierając szybko.
-A wiesz, że ciebie teraz boli?
Uśmiech nie chciał ustąpić z twarzy chłopaka, rozświetlając wnętrze pomieszczenia, ale Kaja myślała tylko o jednym.

Nie powinnaś!”

Ale pytanie brzmi:

Czego?”



***
Środa; 01.05.2013
Paryż; La Défense
Godzina; 11:00
Kaja

Każdy do pewnego wieku cieszy się z swoich nadchodzących urodzin, z tego szczególnego dnia, kiedy właśnie to on jest pępkiem świata. Może chwalić się, że jest coraz bardziej starszy, dojrzały i coraz więcej mu wolno. Z biegiem czasu przychodzi taki moment, kiedy urodziny stają się zwyczajnym dniem, zwykłą rutyną, która jednak przypomina nam, że z każdym rokiem jesteśmy coraz to starsi, słabsi. Że nie pozostało nam już dużo czasu do końca.
Może to dziwne, ale tak też było w moim przypadku, chodź nie mam sześćdziesiątki na karku, a tylko już dorosłą osiemnastkę, to nie czułam się jakoś specjalnie. A wręcz czułam się staro – jakkolwiek głupio to brzmi.
Od samego przebudzenia się zostałam zbombardowana życzeniami urodzinowymi, prawie od wszystkich. Na liście znalazł się Liam, Zayn, Niall, Harry, Daniell, Patrycja, moja mama, tata, różni ciocie i wujkowie, a nawet Silvian i Marta, z którymi widziałam się chwile potem i zaakcentowałam ich miły gest podziękowaniem i dźwięcznym śmiechem. To było miłe.

Nazwa kontaktu: Louis
Nieodebrane połączenia: 0
Nowe wiadomości : 0

Będzie to beznadziejne, ale jednak miałam głupią nadzieję, że może jednak Louis się odezwie, choćby dzisiaj… Ale jak widać nie było go stać nawet na głupi sms z przereklamowaną formułką w stylu : „Wszystkiego Najlepszego!”.
-Kaja!
Ktoś głośno zapukał w drewnianą powłokę, kiedy siedząc na łóżku, tępo wpatrywałam się w migający ekran mojego dotykowego telefonu. Drzwi uchyliły się równie z blokadą komórki, a zza nich wyłoniła się głowa Marty.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na jej widok.
-Rusz zadek! Idziemy na zakupy! – zapiszczała.
Westchnęłam pod nosem, robiąc młynek oczami i z chichotem ruszyłam w stronę szafy, aby wydobyć z niej białe, zwyczajne trampki. Podskakując i próbując założyć drugiego buta, chwyciłam za komórkę, portfel i kartę do pokoju o mało się nie wywracając.
Przynajmniej mam jeszcze Martę.




***

Jakiś czas później
Tourbus
Godzina; 12:23

Louis




Siedziałem na przeciwno lekko siwiejącego mężczyzny w osobnym pokoju co reszta chłopców, na moje życzenie. Nie chciałem odpowiadać na te wszystkie dziwne pytania przy nich, nie czułem takiej potrzeby, aby na razie musieli poznawać co dzieję się w moim umyśle. Choć wiedziałem, że moje nieco inne zachowanie nie jest im nie na rękę i się o mnie martwią. Tyle, że ja teraz potrzebowałem być sam. Cholernie sam.
-Dobrze, Louis. Może zaczniemy od tego jak się czujesz?
-Pyta pan ogólnie czy w danej sytuacji?
-Ogólnie.
Westchnąłem głośnie nie wiedząc jak mam dokładnie odpowiedzieć, tak, aby się nie czepiał. Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, przejeżdżając po włosach i lekko ciągnąc za ich końcówki.
-Dzisiaj są jej urodziny…
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie Louis.
-…A ja nawet nie wysłałem jej głupiej wiadomości, ani nic.
Usilnie próbowałem nie zwracać uwagi na głupie komentarze, dlaczego nie odpowiedziałem na zadane przez jego pytanie i dlaczego go nie słucham i że powinienem to robić, jeśli chcę, aby terapia skutkowała. Bla, bla, bla, bla… Pieprzony psycholog.
-Jest ci źle z tego powodu? – zapytał po krótkiej chwili milczenia.
-A powinno?
-Nie mogę ci powiedzieć.
Zmarszczyłem brwi.
-Dlaczego?
-Bo tylko ty wiesz co rozgrywa się w twojej głowie.
Zakryłem twarz w dłoniach wzdychając, robię to chyba wyjątkowo zbyt często.

Po co o to w ogóle zapytałeś? Przecież to oczywiste, to tylko psycholog, a nie żaden pieprzony wróżbita! Byłem po prostu ciekawy… I co przyniosło to jakieś skutki, ta twoja pożal się boże „ciekawość”? Nie pogrążaj mnie i tak już jest trudno… Wcale cię nie pogrążam, mój drogi przyjacielu, tylko uświadamiam ci cholerną prawdę. Przestań. Myślisz, że tobie jest ciężko? Mylisz się! Zamknij się… Pomyśl sobie jak teraz czuje się Kaja! Przecież ona też tam była! Powiedziałem, zamknij się! Nie rozumiem dlaczego ją ignorujesz? Nic złego nie zrobiła! Jest tak samo poszkodowana jak ty! Nic nie wiesz.. A ty zamiast jej pomóc, odwróciłeś się od niej! Mi też jest ciężko! Jesteś żałosny Louis!

-Jak mam to naprawić? – wyszeptałem nadal ukrywając twarz w dłoniach.
Czułem jak łzy wzbierają się w kącikach moich oczu, ale zanim pozwoliłem im wypłynąć, przetarłem twarz i znów oparłem się o ramę krzesła, spoglądając w zamglone oczy psychologa. Nawet nie wiem jak miał na imię.
-Uwierz w siebie Louis. Uwierz w siebie.

***


W tym samym czasie


Chłopcy

Powiedzieć, że czwórka siedzących chłopców nie była ciekawa co dzieję się w drugim pokoju musiałaby okazać się szczególnie ogromnym kłamstwem, zważając na to, że siedzieli strasznie cicho, próbując usłyszeć chociaż strzępek rozmowy Louis’a i tamtego mężczyzny.

Nie, nikt nie podsłuchiwał.

Zabolało ich to trochę, że Tomlinson nie zgodził się na to, aby mogli towarzyszyć mu przy sesji, ale chyba najbardziej dotknęło to Harry’ego.
Bardzo chciał wspierać swojego najlepszego przyjaciela w tej całej chorej sytuacji, ale chłopak mało kogo i mało kiedy dopuszczał do siebie. Mimo wszystko chłopcy nie chcieli się poddać. Za zadanie ustalili sobie, że muszą jakoś znów sprowadzić starego Louis’a na ziemie, co praktycznie, graniczyło z cudem.

Ty idioto, jak masz go wspierać i nie dołować, jednocześnie rywalizując z Louis’em o Kaje? – Głupia myśl przebiegła Harry’emu po głowie.

Tu pojawia się haczyk. Ponieważ prawda było, że Harry sobie nie odpuścił, nigdy nie chciał, ale jak widać życie też nie jest dla niego zbyt łaskawe. Może łaskawsze niż dla innych, ale bez przesady. Nie chciał kłócić się z najlepszym przyjacielem, ale też nie mógł przyjąć do świadomości tego, że nie mógłby spróbować jeszcze raz z Kają.

Ponieważ mógł i chciał.



***


Środa; 01.05.2013
Paryż; La Défense
Godzina; 15:30


Kaja

-Błagam! – krzyknęłam, stając w pół kroku, ciągnąc Martę za sobą i spotykając się z jej pytającym wzrokiem – Chcesz mnie wykończyć w moje urodziny? Zaraz padnę! – poprawiłam chyba z jakieś dziesięć toreb, mieszczących się w moich dłoniach.
Ach.. To nic. Marta miała chyba z dwa razy tyle co ja…
-Tam jest kawiarnia, zrzędo. – wywróciłam oczami, podążając za Martą.
Ułożyłam sklepowe torby na siedzenie obok i wraz z dziewczyną zamówiłyśmy po małej kawie i jakimś ciastku, kiedy podeszła do nas schludnie ubrana kelnerka. Przyjaźnie się uśmiechała, więc odwzajemniłam się tym samym, posyłając w jej kierunku szeroki uśmiech.
-Chyba kupię sobie chomika.
-Co? – parsknęłam śmiechem na deklarację Marty, kiedy ta wpatrywała się we mnie z podniesioną brwią.
-Nie śmiej się, mówię poważnie.
-No, a po co ci takie coś?
-Nigdy nie chciałaś mieć takiego malutkiego zwierzaczka?! Przecież one są urocze!
-I śmierdzą.
-Ach.. – westchnęła zirytowana, opierając czoło na stoliku i wplątując palce w włosy. – Sama śmierdzisz… – mruknęła.
Fuknęłam tylko w odpowiedzi, ale na moją twarz wpełzł szczery uśmiech. Odwróciłam głowę w prawo, napotykając na moim wzroku malutki park. Był dość daleko od miejsca gdzie mieściła się kawiarnia, w której przebywałyśmy, ale miałam doskonały widok na poszczególne detale. A raczej tak mi się zdawało. Wysokie drzewa i krzewy, mieszały się ze sobą tworząc jedną zielona plamę, z kilkoma kolorowymi plamkami – wywnioskowałam, że musiały to być jakieś kwiaty na krzewach. Kamienne klomby, były najbardziej widoczne, ponieważ znajdowały się na pierwszym planie i chyba tworzyły coś w stylu „wejścia”. Poruszające się punkty to na pewno byli jacyś spacerowicze, bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z chodzącą rośliną. No..ale to w końcu Francja, Paryż. Miasto marzeń, cudów i miłości.
-Kaja.. – odwróciłam głowę w stronę Marty, kiedy usłyszałam cichy głos wydobywający się z jej ust.
-Hm?
-Nie chcę być wścibska, ani nic, ale…
Doskonale wiedziałam o co chcę zapytać, wywnioskowałam to z jej wyrazu twarzy, który aż krzyczał „Przepraszam!”.
-Nie – przerwałam jej – Louis się nie odezwał.
Poczułam narastającą gule w gardle, kiedy wypowiedziałam jego imię, a raczej wyszeptałam, gorączkowo rozglądając się na boki. Przybliżyłam się nieco do Marty, pewna, że będzie chciała dalej ciągnąc ten temat. Chyba dręczyło ją to odkąd tylko mnie zobaczyła, ponieważ kiedy odrobinę się do niej przesunęłam, to odetchnęła.
-Kaja, nie chce stąpać po cienkim lodzie..
-Z tego co wiem to siedzisz. – uśmiechnęłam się uspokajająco.
-A ten telefon rano? – zignorowała mój wcześniejszy komentarz , dalej chcąc wyciągnął ode mnie jakieś informacje. Wzruszyłam ramionami.
-To było…nic. Kompletnie nic. – ciche westchnięcie uleciało z jej ust, kiedy ta sama kelnerka znów do nas podeszła, ale tym razem z tacą i smakołykami, które zamówiłyśmy. Wspomniała coś o tym, że jest dzisiaj naprawdę ładny dzień, po czym z uśmiechem odeszła, aby obsłużyć innych ludzi.
-Kompletnie nic? – spytała z zdziwieniem – Jakoś rano nie wydawało mi się, że z Tobą jest wszystko w porządku.
Zmarszczyłam nos, mieszając moją kawę łyżeczką, po czym odłożyłam ją na talerzyk, który również został przyniesiony przez dziewczynę. Podparłam się łokciami na drewnianym blacie stolika i oparłam podbródek na dłoni, wtapiając spojrzenie w Martę.
-Jest w porządku – mruknęłam wymijająco rozglądając się jednak na boki.
Usłyszałam parsknięcie, po czym spojrzałam na przyjaciółkę, która właśnie oddalała filiżankę od ust.
-Czyli mi nie powiesz?
-To nie to.
-Nie. – zaprzeczyła wbijając widelczyk w jakieś ciastko z kremem – To właśnie to Kaja. Duszeniem w sobie wszystkiego, nie załatwisz sprawy.
Przez chwilę rozważałam jej podsumowanie całej sytuacji. Ale czy tak naprawdę było co tu rozważać? Przecież w sobie niczego nie duszę. Sprawa jest niemalże banalna, prosta, trochę, aż za.
Louis ma mnie w tym momencie głęboko w poważaniu, a Harry… A Harry się stara.
-Niczego w sobie nie dusze. – zaprzeczyłam szybko, upijając kolejny łyk. Ciasta nawet nie ruszyłam.
-Wiesz, co? Jest gorzej niż myślałam – westchnęła.
-Co masz niby na myśli?
-Ty nawet nie dostrzegasz swoich błędów, Kaju. I nie chodzi mi teraz błędów pospolitej rasy, tylko tych głębszych.
-Jakich niby głębszych błędów? Marta, czy ty na pewno się dobrze czujesz? – z każdą sekundą miałam wrażenie, że zaczynam gadać z jakimś terapeutą, a nie moją przyjaciółką. Co ją nagle ugryzło?
-Jesteś tak w niego zapatrzona jak w obrazek…
-Czy ty właśnie insynuujesz, że w jakiś dziwny sposób jestem uzależniona od Harry’ego? – oburzyłam się.
-Dokładnie, cieszę się, że załapałaś.
Przetarłam twarz dłońmi wzdychając ciężko na uporczywą postać Marty. Mimo wszystko czasem mam wrażenie, że tylko po to się ze mną kontaktuje, aby robić mi wodę z mózgu.
-Nie mam zamiaru o tym z tobą teraz rozmawiać.. – poinformowałam ją, kiedy moje ręce znów ułożyły się z na stoliku.
-Świetnie! – odparła entuzjastycznie- To teraz sobie posłuchasz co ja o tym wszystkim myślę…


Jakiś czas później – wieczór/noc


Po wyczerpującej rozmowie z Martą, odłożeniu wszystkich moim i jej zakupów do hotelowych pokoi, wspólnym zdmuchnięciu świeczki z małej babeczki, którą upiekł Silvian – choć i tak sądzę, że była kupna, ale nie chciałam już go dołować tym, że raczej marny z niego kucharz – w końcu mogłam iść w spokoju wziąć prysznic i położyć się do łóżka. Pomimo popołudniowej rozmowy z dziewczyną, mogę zaliczyć te urodziny do udanych. Jeszcze w ciągu dnia dostałam parę sms’ów z życzeniami i tymi wszystkimi innymi pierdołami. Ani jednego od Louis’a.
Przebiegając szybko przez pokój, obierając sobie za stację moje miękkie łóżko i rzucając mokry ręcznik na podłogę, wylądowałam na pierzynie od razu się w niej zakopując. Zostawiłam sobie włączoną lampkę przy łóżku, chcąc jeszcze coś widzieć, bo nie miałam jeszcze zamiaru odpoczywać w formie snu. A wizja włączonego telewizora jakoś nie przypadła mi do gustu.
Myślałam dosłownie o wszystkim i o niczym, nie wliczając w to głębszych przemyśleń, ponieważ chcę jeszcze dzisiaj trochę pospać.
Z transu wydobył mnie irytujący dźwięk przychodzącego sms’a, który wydawał mój telefon, gdzieś zakopany w pościel. Próbowałam wyłapać go na ślepo dłonią, ale nic z tego, w związku z tym podniosłam się do pozycji siedzącej i pacnęłam się w czoło. Cały czas na nim leżałam. Bez dłuższego zastanawiania się, chwyciłam aparat w ręce i znów kładąc się, odblokowałam ekran.
Zachłysnęłam się śliną, kiedy na dotykowym ekranie widniała jedna nie przeczytana wiadomość od kontaktu Louis, która przyszła kilkanaście sekund temu. Niewiele myśląc nacisnęłam na przycisk „Pokaż”.

Czesc Kaja… Ymm..Wszystkieo Najlepszego! Man nadzieja ze zdazylem…Wybac ale moj polski nie jest najlepsy…”

Zaśmiałam się dźwięcznie na tekst widomości i na niektóre polskie wyrazy, które Lou poprzekręcał. Zmarszczyłam jednak brwi na widok zdania „Mam nadzieja ze zdazylem…” , nie wiedząc o co dokładnie mu chodziło. Przerzuciłam tęczówkami na godzinę w telefonie, uświadamiając sobie, że jest dokładnie 23:59. Uśmiechnęłam się jednoznacznie, wodząc opuszkami palców po ekranie telelefonu.
-Zdążyłeś Louis…


Sobota; 11.05.2013
Berlin; O2 Arena
Godzina; 22:03

Louis


Szybko pożegnałem się z fanami i popędziłem do zejścia na scenę, zrobiłem to pierwszy z nas wszystkich, chcąc tylko dostać się do garderoby. Ten koncert był fatalny. Ciągle myślałem o tym co znowu spierdoliłem, przez co Kaja nie odpowiedziała na mojego sms’a. Nie odpisała nic, żadnych podziękowań, pustka. Kluczowym składnikiem całej afery było też, to, że niejednokrotnie myliłem teksty piosenek, dosłownie wszystko zlewało mi się w jedno i już nie odróżniałem czy śpiewamy „Rock Me” czy „Over Again”.
Kiedy tylko wszedłem do pomieszczenia, które robiło nam tymczasowo za garderobę, oparłem się o najbliższą ścianę, zjeżdżając ciałem w dół. Rozprostowałem jedną nogę, a drugą ugiąłem w kolanie i oparłem na niej łokieć, podtrzymując przy tym głowę dłonią. Przymknąłem powieki, chcąc odizolować się od świata zewnętrznego, ale fanki nadal były słyszalne – i chyba pozostaną przez jeszcze jakiś czas.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy nagle wszystko umilkło, a jedynym dźwiękiem – słyszalnym dźwiękiem – była gitara. Otworzyłem szeroko oczy, od razu rozpoznając melodie.

When you try your best but you don't succeed/Kiedy robisz, co w Twojej mocy, ale nie osiągasz celu

When you get what you want but not what you need /Kiedy dostajesz, czego chcesz, ale nie czego potrzebujesz

When you feel so tired but you can't sleep/Kiedy czujesz się tak zmęczona, ale nie możesz spać

Stuck in reverse/Utknęłaś na wstecznym biegu

[…]-Wiesz Louis to wcale nie musi być tak, że wszyscy się na ciebie uwzięli.
-A co jeżeli właśnie się tak czuję?
-A co jeżeli Kaja czuję teraz to samo jak ty?[…]

When the tears come streaming down your face/Kiedy łzy spływają po twojej twarzy

When you lose something you can't replace/Kiedy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić


[…]Szybko powędrowałem dłonią do kieszeni moich ciasnych spodni, kiedy poczułem wibrację, przychodzącej widomości. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc napis „Kaja”. Bez namysłu otwarłem sms’a.

Kaja :

I know that this
everything isnt
true..but my heart
really wishes you as
a single now…

[…]

When you love someone but it goes to waste/Kiedy kochasz kogoś, ale to idzie na marne

Could it be worse?/Mogłoby być gorzej?


[…]-Louis! Stój! Nie chciałam! Słyszysz?! – głośne wołania Kai nie ustępowały, kiedy w biegu kierowałem się do naszego domu, aby tylko spakować walizkę i stąd wyjechać. Wiem, że podążała za mną, bo słyszałem jej szybkie kroki, a raczej bieg. Pokręciłem szybko głową na boki, mocno zaciskając powieki; „Też cię kocham Harry…”
Harry, Harry, Harry, Harry, Harry….[…]


Lights will guide you home/Światła zaprowadzą cię do domu


[…]-Louis, przepraszam… - zaczęła, kiedy tylko odwróciłem się w jej stronę. – Nie wyjeżdżaj. Pozwól mi wytłumaczyć…
-Co ty chcesz tłumaczyć?! – W całym moim życie nie mam pojęcia, kiedy byłem tak wściekły. Wściekły na Kaje.
-Ja naprawdę nie chciałam tego powiedzieć. Zrobiłam to z przyzwyczajenia i…
-Z przyzwyczajenia?! – przerwałem jej. – Chyba sobie żartujesz!
-Nie, ja… - zaczęła cicho, jednak znowu jej przerwałem.
-Daruj sobie Kaja! I przestań okłamywać siebie i mnie! Kochasz Harry’ego! Zawsze kochałaś tylko jego![…]


And ignite your bones/I wzniecą ogień w twoich kościach



[…]Złapałem za spróchniałe drewno, ledwo co trzymając się na nogach. Dotarłem do drzwi, które powoli i cicho otworzyłem. Czułem jak każdy skrawek mojego ciała płonie, ale nie chciałem się poddać. Nie teraz, nie jutro. Nigdy.
Wyszedłem z tego paskudnego pomieszczenia, trafiając na wąski korytarz. Nagle wszystko stało się ciemne i usłyszałem brzdęk otwieranych drzwi, jakaś postać pojawiła się na drugim końcu korytarza. W ułamku sekundy zrobiło się jasno i rozpoznałem Eda. Zacząłem jak najszybciej kuśtykać w jego kierunku, coraz to mocniej ściskając deskę w dłoniach, tak, że poczułem wbijające się w nią drzazgi. Nie czułem bólu, nie czułem nic. To była czysta furia.
Zanim zdążył dokładnie obrócić się w moją stronę, ręce same wystrzeliły, uderzając go przedmiotem w głowę.
I jeszcze raz i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze…
Tak długo, aż ten bydlak nie upadł na ziemię, topiąc się w własnej kałuży krwi. Odrzuciłem z obrzydzeniem deskę na bok i ruszyłem w kierunku drzwi. Poczułem niewyobrażalną ulgę, kiedy tylko zlokalizowałem Kaję[…]


And I will try to fix you /A ja spróbuję cię naprawić


Narracja 3-osobowa

Coś w nim pękło, doszczętnie. Nie wiedział czy było to spowodowane głosem Harry’ego śpiewającego tą piosenkę aż tak oddającą Kaję, czy jego własne wspomnienia. Ale wiedział, że było to coś co dało mu kopniaka, aby w końcu zaczął działać.
Szybko poderwał się z podłoża i wypatrując swoich rzeczy, chwycił bluzę. Kiedy tylko zlokalizował swój telefon i portfel, ówcześnie chowając je do kieszeni, wyleciał jak burza z pomieszczenia. Nikomu nie mówił gdzie się wybiera i sam również nie chciał być zauważonym.
A gdzie Louis się udawał?
Na lotnisko.


***

Kiedy Harry tylko skończył śpiewać, ogarnęła go niewyobrażalna ulga. W końcu mógł to wszystko z siebie wyrzucić. To był pierwszy raz, kiedy poczuł, że naprawdę jest w stanie jej pomóc i dać jej to, czego potrzebuje. Nie miał zamiaru dłużej zwlekać. Był gotowy do działania. Nie wiedział tylko, że ktoś już o krok wyprzedzał go w tym planie...
Gdy zeszli ze sceny, od razu znalazł się przy nich menadżer wykrzykując coś na temat nieodpowiedzialności, jaką wykazali się wychodząc ponownie na scenę i że takie numery są kategorycznie zabronione, a Harry powinien wreszcie zacząć myśleć o konsekwencjach swoich czynów. Bla, bla, bla... Chłopak puścił wszystko mimo uszu grzejąc wprost do garderoby One Direction, a Niall zaraz za nim. Zmarszczył brwi, kiedy nie zlokalizował Louis’a w pomieszczeniu, a samego Liam’a.
- Harry? Niall? Co się dzieje? Wybieracie się gdzieś? - spytał zdezorientowany Payne wpatrując się w bruneta, który zrzucił z siebie przepoconą, koncertowa koszulkę, zamieniając ją na świeży biały T-Shirt.
- Jadę do Kai - odparł krótko nawet nie zerkając w stronę przyjaciela.
- Ale jak to jedziesz? Teraz?
- Tak. W sumie to lecę. Niall - brunet zwrócił się do chłopaka tuż obok - nie wiem, jak to zrobisz, ale musisz nam załatwić transport na lotnisko i to teraz, a ty Liam, mógłbyś pomóc mi szukać lotu. - To był raczej rozkaz, niż prośba.
- Już się robi! - krzyknął ochoczo Horan, po czym świstem opuścił pomieszczenie.
- Lotu? Ale dokąd? - dopytywał zdezorientowany Payne.
- Do Paryża.



Niedziela; 12.05.2013
Paryż
Godzina; 11:00


Jednak dzięki drobnym usterkom i różnicami między lotami Harry pierwszy wylądował w Paryżu. Szybko wybiegł z lotniska, wpychając się jakiemuś panu do taksówki i w zniecierpliwieniu podając adres hotelu, w którym znajduję się Kaja, przy tym trzy razu go przekręcając. Był już i tak wściekły, że lot mu się bardzo opóźnił, a teraz jeszcze nie umie podać dokładnego adresu zamieszkania dziewczyny. Za czwartym razem taksówkarz w końcu go zrozumiał i ruszył – Harry byłby wtedy mniej wkurzony, gdyby nie musieli stracić na to co najmniej trzydzieści minut.
Przejeżdżając obok tych wszystkich zabytków, rozmyślał co tak naprawdę powie Kai jak ją tylko zobaczy. Jednak porzucił te myśli, wspominając ostatnie chwile spędzone z nią w tym właśnie mieście, które jednak zostały zniweczone, przez dźwięk wiadomości tekstowej. Wyciągnął telefon z kieszeni otwierając sms’a.

Louis
Przepraszam za moje nagłe zniknięcie,
ale pojechałem do Kai.
Życzcie mi szczęścia!





Oby to co mam jej do powiedzenia wystarczyło…”


***

Niedziela; 12.05.2013
Paryż
Godzina; 11:30


Louis biegł z uśmiechem między bagażami i innymi ludźmi, wcześniej pisząc do chłopaków, że poleciał do Kai i żeby się o nic nie martwili. Naciągnął kaptur bluzy na głowę, tak, aby nikt go nie rozpoznał i mógł jak najszybciej dostać się do dziewczyny. Doskonale wiedział gdzie się znajduję, ponieważ wtedy, kiedy naprawiali drobne usterki w samolocie, on skontaktował się z Silvian’em. Dlatego teraz miał dokładny adres Kai i zdeterminowaną postawę.
Wychodząc z lotniska, zapatrzył się na małą budkę z kwiatami, po czym zaczął zmierzać w jej kierunku.

30 minut później
Wieża Eiffela

Po małej kłótni z recepcjonistką o tym, że Kai nie ma w hotelu, ponieważ wyszła jakieś dwie godziny temu, Louis trafił pod Wieżę Eiffla, ponieważ po ponownym skontaktowaniu się z Silvian’em, dowiedział się, że właśnie tu miała się znajdować dziewczyna. Czuł jakby była to popieprzona gra w „Kotka i myszkę”.
Trzymał kurczowo w prawej dłoni bukiet białych róż. Dlaczego białych i dlaczego róż? No cóż, o wyborze w większości zdecydowało to, że akurat ten bukiet był na tyle „żywy” i stosowny do całej sytuacji.
Czuł się nieświeżo w wczorajszych ubraniach, nie mówiąc już o tym, że nawet nie przebrał się po koncercie i jeszcze ten lot samolotem. Niestety jedyne co przy sobie aktualnie miał to portfel, telefon, bluza i te nieszczęsne kwiatki.
Stawiał szybkie i długie kroki, coraz bardziej zbliżając się pod zabytek. Na szczęście wokół nie było zbytniego tłumu, więc bez większych problemów mógłby zlokalizować Kaje.
Stanął w półkroku, kiedy zobaczył obraz dosłownie na przeciwko niego. Ręka z bukietem opadła wzdłuż ciała, a wargi rozłączyły się w szoku. Czuł jak jego serce biję coraz szybciej i szybciej i szybciej i szybciej i szybciej… Jakby miało zaraz wybuchnąć. Niestety tego nie zrobiło, a w zamian pękło – na miliardy kawałeczków. Dzięki guli w gardle nie mógł wydusić z siebie ani słowa, ale nawet i tak nie wiedziałby co miał powiedzieć.
Odwrócił się gwałtownie w tył, naciągając mocno kaptur na głowę. Łzy cisnęły mu się do oczu, kiedy przed oczyma ciągle widział ten sam widok.

Kaja. Harry. Pocałunek.


30 minut wcześniej

Kaja


Postanowiłam wybrać się sama na małą przechadzkę po mieście. Za kilka dni już będę opuszczać to magiczne miejsce, więc postanowiłam korzystać tyle ile się da – nawet jeżeli będę musiała zapłacić za to srogą cenę w postaci okropnego bólu nóg. Sądzę, że warto, przecież to Paryż.
Spacerowałam z uśmiechem pod największą atrakcją miasta, kiedy nagle ktoś przysłonił mi oczy. Czułam, że ta osoba stoi za mną, a gdy tylko zaciągnęłam się jego zapachem , zamarłam. Przecież to nie może być…
-Harry?!
-Niespodzianka!
Chłopak wyskoczył zza moich pleców, stając przede mną z tym cwaniackim uśmiechem, a ja szybko porwałam go w swoje ramiona. Cieszyłam się, że go tu widzę, ale było to tak nierealistyczne…znowu.
-Co ty tu robisz? – spytałam, nadal nie wypuszczając go z objęć.
-Jak to co? Przyjechałem do ciebie.
Zmarszczyłam brwi w końcu puszczając go i poprawiając swój strój. Widać było, że jest trochę zakłopotany.
-Po co?
Westchnął głęboko, jakby tylko obawiał się tego pytania. Podszedł do mnie bliżej, biorąc w uścisk moje dłonie, pocierając je kciukami. Przełknęłam głośno ślinę, jak tylko spostrzegłam, że jeszcze kilka milimetrów i nasze klatki piersiowe będą się z sobą stykać. Jego i zarówno mój oddech nieznacznie przyśpieszył. Co się kurna dzieję?
-Kaju…
Nie mów tego.
-…chciałem, abyś wiedziała….
Nie mów tego.
-…że…
Zamknij się.
Umilkł spoglądając mi w oczy, po czym spuścił wzrok na nasze splecione dłonie, a kilka kosmyków loczków zakryło jego twarz. Poruszył się niezgrabnie.
-Po prostu…Nie chcę już tak dłużej… - szepnął.
-Czego nie chcesz? – również szeptałam.
-Nie chcę dłużej udawać, że nie obchodzisz mnie w tej jedyny wyjątkowy sposób, że nie czuję motylków w brzuchu na twój widok, że nie mam ochoty rzucić się na ciebie tu i teraz, że cię nie pragnę… - z każdym nowym, wypowiedzianym słowem, jego twarz zbliżała się do mojej. Szeptał coraz to ciszej i zapewne tylko ja mogłam usłyszeć co wydostawało się z jego ust. Wstrzymałam oddech nie siląc się na żadną uwagę, co do jego bliskości.
-Nie mogę…Nie chcę.
Poczułam ciepłe wargi na moich i duże dłonie na talii, które otoczyły mnie w opiekuńczy sposób.

-Dobra Kaja! Kawa na ławę.
-O co ci chodzi?
-Raczej o to co tobie chodzi?! W co ty pogrywasz?
-Co ty gadasz? W nic!
-Zła odpowiedź Kaja..
-Marta co ci się do cholery stało?
-Mnie na szczęście nic.


Poczułam ogromny ścisk w żołądku, tak jakbym wyrządzała komuś ogromna krzywdę. Uczucie było tak odrażające, że od razu przekręciłam głowę na bok, tracąc kontakt z Harry’m.


-Naprawdę nie widzisz, ze go krzywdzisz?
-Niby kogo? Louis’a?! To raczej on mnie…
-Słyszałaś może kiedyś o takim czymś jak „mechanizm obronny”? On ochrania się przed kolejnym odrzuceniem.


-Co się stało Kaja?


-Boi się, że jak znów spróbuję to stanie się coś złego.
-Więc co mam zrobić?


-Kaja? Słyszysz?


-Dobra. Poukładajmy sobie to wszystko jeszcze raz od początku.. Do kogo czułaś coś pierwsza. Kto to był? Louis czy Harry?
-Harry.


-Kaja?! O co chodzi?


-A później poczułaś cos do Louis’a, tak?
-Tak.


-Ej! Słyszysz mnie?! Co się dzieje?!


-Sprawa jest bardzo prosta. Nie rozumiem dlaczego nie wpadłaś na to wcześniej…
-Co masz na myśli?


-Kaja?! To wcale nie jest śmieszne! Słyszysz mnie?!


-Na twoim miejscu wybrałabym tego drugiego, czyli w tym wypadku Lou.
-Co? Dlaczego?
-Ponieważ jeżeli na serio kochałabyś tego pierwszego, w tym wypadku Harry’ego, to nigdy byś nic nie poczuła do Louis’a.


-Przepraszam Harry, ale… Ja, j-a… Nie mogę… Przepraszam.
Bałam się podnieść wzrok na zielone tęczówki chłopaka, w obawie, że odnajdę w nich obrzydzenie, zranienie lub co gorsza – nienawiść. Nie mogąc nic na to poradzić, kiedy zostałam niemalże zmuszona, do tego, aby na niego spojrzeć, w jego oczach kryło się…nic. Kompletnie nic. Pustka.
-Wiesz, że spodziewałem się takiej reakcji? – zachichotał. – Wiem, ze dużo namieszałem ci w życiu i cię zraniłem, ale czułem, że muszę jednak spróbować… Ten ostatni raz.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj. – powiedział. – Nie zrobiłaś nic złego. – uśmiechnął się.
I to było najpiękniejsze, ponieważ zrobił to szczerze, co tylko zgłębiło jego wyznanie. Odpowiedziałam tym samym rozplątując się z jego objęć i robiąc mały kroczek w tył.
-Pewnie teraz chcesz lecieć do Louis’a? Zgadłem?
Prawdę mówiąc to wcale o tym nie myślałam, ale chyba lepiej zrobić to wcześniej niż później.
-Wiesz gdzie on jest?
-A wiesz, że wiem. A raczej przypuszczam…


Jakiś czas później; Lotnisko


Louis


-Poproszę jeden bilet do Londynu.
Z racji tego, że między kolejnym koncertem mamy odrobinę przerwy, postanowiłem zaszyć się w moim małym mieszkanku. Nie miałem ochoty teraz z nikim rozmawiać, ani nikogo widzieć.
-Kłopoty z drugą połówką? – spytała.
Zacisnąłem w dłoni bukiet, który nie udało mi się wyrzucić, po tym jak wpakowałem się do taksówki, jadąc w stronę lotniska.
-Coś w tym stylu… - Mruknąłem wymijająco. Kobieta o imieniu Ally podała mi bilet, po czym zapłaciłem za niego. Oddalając się od kasy, usłyszałem jej dźwięczny głos.
-Na pewno się wszystko ułoży! Proszę nie tracić nadziei!
Uśmiechnąłem się leniwie na poziom entuzjazmu tej kobiety, po czym skierowałem się do pobliskiej kawiarni. Zostało jeszcze trochę czasu.


W tym samym czasie


Kaja


-No nie może pan jechać szybciej?!
-Widzi pani jaka wichura za oknem?
Próbowałam poganiać taksówkarza, kiedy mówił o swoich wywodach o tej letniej mżawce. W zniecierpliwieniu ciągle spoglądałam na zegarek.
Jak tylko się dowiedział, że Louis jest w Paryżu i był wcześniej w hotelu, to razem z Harry’m od razu sprawdziliśmy najbliższe loty do Londynu – z racji tego, że mieliśmy nadzieję, że właśnie tam się udał.
Co było najgorsze?
Jest dokładnie 13:35, a Louis prawdopodobnie ma za 5 minut lot.
Nigdy się tam nie dostanę w tak krótkim czasie.


Jakiś czas później


Wbiegłam cała zziajana i mokra na lotnisko, gorączkowo rozglądając się za szatynem. Niemalże wyrywałam sobie włosy z głowy, ponieważ moje szanse, że go jeszcze złapię co minimalne patrząc na to, że jego samolot miał start dwadzieścia minut temu. Chociaż miałam małą nadzieję, że jego lot opóźni się poprzez mocny deszcze padający na zewnątrz. W końcu nadzieja umiera ostatnia…
Pytałam się różnych ludzi, czy nie widzieli na lotnisku Louis’a Tomlinson’a lub wysokiego szatyna, ale niestety wszyscy zapytani pozostawiali po sobie dźwięczne „Przykro mi, ale nie”.
Zrezygnowana przepchnęłam się między jakąś walizką, a drzwiami, wychodząc na świeże powietrze. Deszcz nadal mocno padał, ale jakoś mnie to nie odchodziło, ruszyłam przed siebie parkingiem. Rozglądając się na boku, zamarłam, kiedy na jednej z ławek, dostrzegłam zgarbionego chłopaka w ciasnych rurkach, bluzie i bukietem białych róż leżących obok. Nie miałam pewności, że to Lou, ale kiedy tylko podeszłam bliżej rozpoznałam go. Podeszłam do niego i usiadłam obok na ławce, zakładając nogę na nogę. Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, ponieważ byłam już wystarczająca przemoczona, a widok chłopaka w jeszcze gorszym stanie niż ja przywołał u mnie poczucie winy.
Było bardzo cicho, nikt się nie odezwał. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy twarz Louis’a przekręciła się w moja stronę, dokładnie lustrując moje oczy. Chrząknęłam cicho, widząc jego podpuchnięte czerwone oczy. Wyprostowałam się, kiedy zrobił to samo.
Patrzyłam tępo na jego prawy profil, w ogóle nie przygotowana na takie nastawienie z jego strony.
-Co się stało? – wyszeptałam.
-Po co w ogóle tu przyszłaś? – odwrócił się w moją stronę, - Co? Kaja. Po co tu przyszłaś?
-Ja..
-No co ty? Znowu chcesz mi złamać serce? Na to czekasz? Proszę, śmiało!
-Louis, co ty…
-Wiesz, wcale nie musisz mi się tłumaczyć, nie potrzebuję tego. Widziałem was dzisiaj jak się całowaliście. Ty i Harry. Temu też zaprzeczysz? Powiesz znowu, że zrobiłaś to z przyzwyczajenia?!
Umilkłam. Widział nas? Niby kiedy? Wszystko było nie tak.
Nie tak.
-Nie poleciałeś… - szeptałam.
-Nie mogłem. – uciął.
Pociągnęłam nosem, odgarniając mokre włosy z twarzy.
-Wiesz… - zaczęłam cicho. – Znam takie jedno przysłowie..
Zerknął na mnie kątem oka. Jego linia szczęki mocno się zarysowała, jakby utrzymywał w sobie wszystko co chcę powiedzieć.
-Kochać to niszczyć, a…
-…a być kochanym to zostać zniszczonym. – przerwał mi, patrząc się przed siebie. – Tak, Kaju. Znam to –odparł chłodno.
-Co ty na to – wciąż szeptałam, nawet nie wiem czemu.
-Co ja na to?
-Tak, co ty na to?
-Kaja. Mów jaśniej.
Przysunęłam się odrobinę w jego stronę, chcąc zyskać trochę na czasie i wytłumaczyć mu to w bardziej literacki sposób. Jeżeli umiem wyrazić co czuję za pomocą literek, to chyba najwyższy czas, abym nauczyła się mówić o swoich uczuciach.
-Pozwól mi cię niszczyć, Louis.
Bardzo powoli sięgnęłam po jego dłoń, którą na początku trochę oddalił od mojej, ale w końcu udało mi się spleść nasze palce razem. – Wiem.. Wiem, że ty już to samo robisz ze mną. Niszczysz mnie z każdym nowym, kolejnym dniem… Coraz bardziej, coraz bardziej… aż w końcu zniszczysz mnie tak, że nie będę mogła się podnieść. – zamilkłam, patrząc głęboko w jego oczy. – Proszę, Louis. Pozwól mi cię niszczyć równie mocno co ty mnie.
Głośno przełknęłam ślinę, kiedy skończyłam, niepewnie patrząc na reakcję chłopaka, który cały czas nie odrywał wzroku od mojej twarzy. Czułam łzy wzbierające się w moich oczach, kiedy poluzował uścisk naszych dłoni i spuścił wzrok w dół.
-Co to znaczy? Co masz na myśli – tym razem to on szeptał, a ja przygotowywałam się na coś tak prostego, ale jednak bardzo ciążącego mi na sercu.
-Pozwól mi cię kochać tak mocno jak ty mnie…
Wstrzymałam oddech, przymykając powieki i czekając na najgorsze, ale jedyne co poczułam to zimne wargi Louis’a spoczywające na moich.

I w tym momencie wszystko zniknęło.
Ed i to co nam zrobił nigdy nie pojawiło się w naszym życiu.
Nie było toksycznej miłości między mną, a Harry’m.
Nigdy nie zraniłam Louis’a, ani on mnie.
Nie zgłosiłam się do konkursu.
Nie poznałam Silvian’a
Nie wydałam książki.
Nie poznałam One Direction.
Nie leżałam w szpitalu.
Nic nie wiedziałam o żadnej Laurze.
Nie byłam w sądzie.
Nie było żadnego bólu i cierpienia.
Nie byłam sławna.
Nie było niczego.

-Jestem Kaja Makowska, a Pan?
-A ja Louis Tomlinson, miło mi poznać.


2 komentarze:

  1. Zaniemówiłam!
    Nie dość, że treść jest mega ciekawa to jeszcze napisana w wyjątkowy sposób.
    IDEALNE ZAKOŃCZENIE :d

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :)