niedziela, 30 września 2012

Rozdział 32


      Obudziły mnie ciepłe promienie podające na moją twarz. Wdarły się do pomieszczenia przez okno, które wczorajszego wieczoru otworzył Harry. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i dopiero wtedy doszło do mnie, że sen o szpitalu wcale nie był snem, jak mi się do tej pory wydawało, lecz niestety stanowił on część mojej niezbyt kolorowej egzystencji, która jednak z każdym kolejnym dniem spędzonym przy mojej miłości nabierała coraz więcej przyjemnych dla oka barw. Wstałam z łóżka praktycznie bezdźwięcznie i skierowałam się w stronę okna. Stanęłam dokładnie pośrodku niego i napawałam się pięknem porannego Słońca, które było dzisiaj jedynym mieszkańcem niebieściutkiego nieba.
      - Już wstałaś? - usłyszałam za sobą zaspany głos Harrego. Nie odpowiedziałam mu jednak. Jedynie kiwnęłam twierdząco głową i posłałam mu jeden z najszczerszych uśmiechów w moim życiu.
      Nadal nie mogłam uwierzyć w to, jaką jestem szczęściarą. Powód z jakiego trafiłam do szpitala znowu okazał się tylko fałszywym alarmem. I mimo tej cholernej przypadłości, nadal żyję i mam się nie najgorzej. Do tego niecałe trzy metry ode mnie znajduje się ktoś, kto jest i wiem, że zawsze będzie najważniejszą osobą w moim życiu, a co najpiękniejsze – kocha mnie. On mnie kocha, a ja z każdą kolejną chwilą odwzajemniam to uczucie coraz bardziej. Zatracam się w nim. Wydaje mi się, że gdyby teraz ktoś mi go odebrał, to nie potrafiłabym już normalnie funkcjonować. Ten chłopak jest w każdej mojej myśli, w każdym śnie, każdym marzeniu i każdym wyobrażeniu przyszłości. Naprawdę nigdy, ale to przenigdy, nie byłam równie szczęśliwa co teraz.
      - Wczoraj zapomniałem cię o coś spytać – powiedział niezwykle radosnym tonem przerywając tym samym moje przemyślenia, za co prawdę mówiąc w ogóle nie byłam na niego zła. Już chyba nawet nie potrafię być na niego zła...
      - Słucham – usiadłam na łóżku koło niego.
      - Ehkm...Czy ty Kaju zechciałabyś przyjąć moje zaproszenie na bycie moją osobą towarzyszącą podczas pewniej ceremonii, która odbędzie się dwudziestego piątego sierpnia, czyli w nachodzącą sobotę?
      - Obiecuję to rozważyć, jeśli tylko powiesz mi jaka to uroczystość – uśmiechnęłam się.
      - Wesele córki najlepszej przyjaciółki mojej mamy z synem mojego sąsiada.
      - Hmm... to brzmi interesująco, więc powiedzmy, że się zgadzam – przytuliłam go.
      - Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę. Nareszcie będziesz mogła poznać moją mamę! - uradował się.
      - Poznać...poznać...że ja mam poznać twoją...twoją mamę? - momentalnie zbladłam i prawie dosłałam zawału.
      - Spokojnie, ona jest bardzo fajna – chłopak starał się mnie uspokoić, ale na próżno, gdyż wiedziałam, z czym będzie wiązało się poznanie jego mamy. To przecież z jej zdaniem Harry liczy się najbardziej...A co jeśli mnie nie polubi, albo co gorsza powie mu, że ma ze mną zerwać? A co jeśli uzna, że nie nadaję się jej synową? A co jeśli...
      - Przestańcie się już miziać, bo to obleśne! - usłyszałam za sobą krzyk Louisa, który od razu rzucił się na nas i zaczął ściskać tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
      - Dusisz – wydukałam z trudnością, na co ten zdołał się opanować i uwolnił nas ze swojego uścisku.
      Kiedy już byłam wolna zaczęłam rozglądać się po pokoju, żeby sprawdzić kto jeszcze postanowił odwiedzić mnie w tym niezbyt przestronnym szpitalnym pokoju. Emmily, Zayn, Liam, oczywiście Lou, Niall i jakaś bliżej nieznana mi dziewczyna, która wydawała się być niezwykle zdenerwowana. Przez chwilę miałam wrażenie, że skądś ją znam, ale za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć skąd...Dopiero po chwili zdołałam skojarzyć fakty. Jej twarz, Horan, Twitter. To ona!
      - Niall, może przedstawiłbyś mi tą tajemniczą osóbkę – uśmiechnęłam się.
      - Racja, gdzie ja mam głowę – spojrzał na dziewczynę i poczerwieniał. Horan poczerwieniał! To może znaczyć tylko jedno...blondasek się zakochał! Nareszcie! - Kaja, Harry to jest Magda – powiedział jej imię ze śmiesznym akcentem – Magda to jest...
      - Magda?! Przecież to jest polskie imię! - bezczelnie mu przerwałam i podbiegłam do zakłopotanej dziewczyny, która ze wszelką cenę próbowała zdobyć się na uśmiech. Jej ciemne blond włosy z przeuroczą grzywką i koszulka w kwiaty tylko dodawały jej uroku. Od razu wiedziałam, dlaczego Niall się w niej zakochał.
      - Tak, to polskie imię – wydusiła po chwili. - Urodziłam się w Polsce i mieszkałam tam prawie całe swoje życie. Dopiero niecały rok temu przeprowadziłam się do Denver – uśmiechnęła się.
      - Siostro! - krzyknęłam po polsku i dosłownie się na nią rzuciłam – Jak to cudownie móc porozmawiać z kimś, kto rozumie co to znaczy cielęcina!
      - Czemu akurat cielęcina? - zdziwiła się.
      - Nie wiem! - zaczęłam się śmiać, przez co Magda trochę się rozluźniła i po jakimś czasie dołączyła do mnie. - Dobra, już się uspokajam – powiedziałam biorąc kilka głębokich wdechów, gdyż zorientowałam się, że cała reszta patrzy na nas jak na idiotki. - Lepiej opowiedz mi, jak tam ci się układa z Horankiem. Dobry z niego chłopak?
      - My nie jesteśmy razem – odpowiedziała nieco zawstydzona.
      - Spokojnie – zaśmiałam się – jeszcze nie jesteście – puściłam jej oczko.

      Kilkanaście minut później...
      Po całej masie pytań na temat tego, jak się czuje i po jeszcze większej liczbie moich zapewnień, że naprawdę już wszystko ok, chłopcy i Magda postanowili pójść po coś do zjedzenia, przez co ja i Emmily zostałyśmy w sali całkiem same.
      - No to Kaja opowiadaj, jak tam wasza miesięcznica – zaczęła Emm, gdy tylko drzwi za chłopcami się zamknęły.
      - Cudowna! Ale pewnie gdyby nie fakt, że już na samym początku wylądowałam w szpitalu, wszystko byłoby jeszcze lepiej...
      - Chcę wiedzieć wszystko ze szczegółami! - rozochociła się blondynka.
      - Oj no dobra już mówię – uśmiechnęłam się na samo wspomnienie ostatniego wieczoru – po tym wczorajszym upadku w łazience nie czułam się najlepiej, ale mimo to postanowiłam się dobrze bawić. Niestety gdy tylko wyszliśmy z hotelu zaatakowali nas paparazzi. Przez te ich flesze i krzyki głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej i gdyby nie Harry, to zaliczyłabym kolejną glebę przed obiektywami... Jak tylko wsiedliśmy do samochodu, rozbolało mnie tak bardzo, że aż zaczęłam płakać. Harry bardzo się przejął i zabrał mnie do szpitala. Całe jego plany diabli wzięli, ale nie był zły. Jak już zrobili mi badania i podali leki, poczułam się lepiej. Chciałam wyjść na żądanie, ale oczywiście Harry mi na to nie pozwolił. Później zadzwoniła moja przerażona matka, która wyczytała gdzieś w necie, że trafiłam do szpitala i chyba z pół godziny musiałam ją uspokajać, że nic mi nie jest...No a potem wszystko było już cudownie. Zamówiliśmy kolację do hotelu, oglądaliśmy filmy, przytulaliśmy się, oglądaliśmy gwiazdy przez otwarte okno i tak dalej, i tak dalej. Przyznam szczerze, że brakowało mi takiego zwykłego, spokojnego siedzenia i nicnierobienia. Przez tą trasę nie ma czasu na nic... - westchnęłam ciężko.
      - Noo... Ale dzisiaj już poniedziałek, później wtorek, środa, czwartek i w piątek wracamy – wyszczerzyła się.
      - Wracamy i zostaje nam niecały tydzień do ogłoszenia wyników konkursu...
      - Ty jak zwykle musisz skupiać się na tych mniej przyjemnych szczegółach.
      - Wiem Emm, ale ja naprawdę się tego boję. Przecież jeśli ty wygrasz, ja będę musiała wrócić do Polski i do mojej znienawidzonej szkoły, a jeśli ja wygram to ty będziesz musiała wrócić do siebie i tak czy siak to wszystko się skończy, a wtedy będę za tobą tęsknić – posmutniałam, zresztą Emmily również.
      - Szkoda, że nie możemy wygrać obie – dodała.
      - Obiecasz mi coś? - spytałam.
      - Co?
      - Jak już przegram to przypilnujesz mi Harrego?
      - He,he. Nie ma sprawy! Ale jak ja przegram to ty masz mi pilnować Zayna!
      - Czyli się zeszliście? - zdziwiłam się.
      - Co? Nie, ale i tak masz go pilnować, zrozumiano?!
      - Jasne – zaczęłam się śmiać widząc jej oburzoną minę.
      Ostatnio wspominałam o tym, że Emmily dziwne się zachowuje i chyba zapomniałam tego wyjaśnić, więc zrobię to teraz. A więc, od kiedy Daniell wyjechała, ja i Emmily wróciłyśmy do planu „pozbyć się Hannah”, a tak właściwie to Emm do niego wróciła. Robiła dosłownie wszystko, żeby zmusić tą dziewczynę do wyjazdu, ale na próżno. Koniec końców wyszło na to, że wszystkie „wpadki” jakie spotkały Hannah sprawiły, że chłopcy jeszcze bardziej ją polubili, a w szczególności Zayn, co równało się z tym, że Emmily stała się zazdrosna. Musicie mi uwierzyć, że na tym świecie nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż ona w połączeniu z zazdrością. Jej nienawiść do opiekunki doprowadziła do tego, że pewnego razu się pobiły. I to nie było jakieś tam ciąganie za włosy – to była najprawdziwsza w świecie krwawa bójka. Kiedy Zayn dowiedział się, że to Emmily sprowokowała całe to zajście, nieźle się wkurzył. Wtedy też pierwszy raz zobaczyłam, jak ta dziewczyna płacze publicznie. Wytłumaczyła Zaynowi, że zrobiła to przez zazdrość do niego i wydawać by się mogło, że wszystko jest na dobrej drodze do ich zejścia się, ale wtedy ona znowu musiała coś odjebać. Przez następne dni zaczęła go unikać i zachowywała się, jakby ta cała sytuacja nie miała miejsca. No wariatka, no!
      - Kaja, muszę ci coś powiedzieć – wyskoczyła ni stąd ni zowąd przeraźliwie poważnym tonem. – Wcześniej nie mogłam tego zrobić. Wybacz, ale z początku było mi głupio o tym mówić. Widziałam jaka jesteś szczęśliwa i nie chciałam ci tego szczęścia zakłócać, a później to już sama wiesz jakie się zrobiło zamieszanie przez tą trasę...
      - Oj no powiedz wreszcie, co masz powiedzieć i miejmy to z głowy – przerwałam jej.
      - Pamiętasz, jak wtedy w Nowym Jorku przyszłaś do mojego pokoju w nocy?
      - No tak – muszę przyznać, że zaczęłam się trochę denerwować, gdyż zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
      - No to później z rana wynikła niezbyt miła sytuacja pomiędzy mną, Harry i Lou – dopiero teraz mnie olśniło. Przecież oni się wtedy ostro kłócili – razem z Louisem opieprzałam Harrego, no i w pewnym monecie Lou coś powiedział...
      - Co powiedział?
      - Nie powtórzę ci tego dokładnie, ale chodziło o to, że on skrzyczał Harrego za to, że cię nie szanuje i, że ma nadzieje, że niedługo z nim zerwiesz, bo na niego nie zasługujesz. I może to nie byłoby takie przerażające gdyby nie fakt, że kiedy chłopcy już sobie poszli, zobaczyłam na podłodze jakiś telefon. Jak się później okazało należał do Louisa, no i nie zgadniesz, co znalazłam w tym telefonie!
      - Mam się bać?
      - Powinnaś, bo tam był...
      - Wróciliśmy! - wydarł się uradowany Horan, który oczywiście wpadł do środka bez pukania.
      Gdybyście wtedy zobaczyli moją minę...Już dawno nie byłam równie wkurzona. A gdyby oczy mogły zabijać, to z pewnością trzeba by było szykować komuś pogrzeb.
      - Lepszego momentu to sobie kurwa nie mogłeś wybrać – mruknęłam pod nosem, na szczęście przez napływający do pokoju tłum i rozgardiasz, jaki przez to panował, nikt nie zdołał tego usłyszeć.
      - Pogadamy później – oznajmiła niezbyt zadowolona Emm. Na co ja od razu przytaknęłam.

      Po niecałych dwóch godzinach byliśmy już w hotelu. Chłopcy przygotowywali się do wieczornego koncertu, a ja na rozkaz Harrego leżałam w łóżku i próbowałam wypoczywać. Tylko jak w ogóle mogłabym wypoczywać, kiedy moje myśli ciągle krążyły wokół tego, co niedawno powiedziała mi Emmily, a raczej wokół tego, czego nie zdążyła mi powiedzieć? To wszystko jest takie pokręcone. Co ten Louis ma do ukrycia? Ehh... Niestety na razie mogę się tylko domyślać. Postanowiłam jednak nie marnować tego czasu i po wprowadzeniu ostatecznych poprawek, wysłałam te trzy wymagane rozdziały menadżerowi chłopaków.
      Nagle usłyszałam jakieś krzyki dobiegające z korytarza. Od razu wstałam i postanowiłam sprawdzić, o co chodzi. Cały zespół wydzierał się na zalaną łzami Hannah, a Emmily trzymała na rękach Katie, z którą po chwili udała się do pokoju.
      - Jak kurwa mogłaś to zrobić?! - wydarł się rozwścieczony Liam. O nie. To musi być coś poważnego, skoro on przeklina...
      - Ale to nie ja! Przysięgam! - krzyczała przez łzy Hannah.
      - Dziewczyno, na twoim Twitterze pojawiło się zdjęcie z Katie, którą trzymasz na rękach podpisane: ja i córka Harrego Stylesa! - wydarł się Zayn.
      - Że co ty zrobiłaś?! - podbiegłam do niej. – Zwariowałaś?! Wiesz, co się teraz będzie działo?!
      - Ale przysięgam, że to nieporozumienie! Ja tego nie zrobiłam!
      - Ty bezczelna suko! Jeszcze śmiesz się bronić?! - wydarłam się na nią.
      - W tej chwili usuń to zdjęcie i wynoś się stąd! Niedługo otrzymasz pozew od naszego adwokata – powiedział już nieco spokojniej Liam.
      - Ale...
      - Żadne ale! Wynoś się stąd, zrozumiałaś?! - wydarł się Harry.
      Dziewczyna poddała się i poszła do pokoju po swoje rzeczy.

      Całe One Direction razem ze mną, Emmily i Katie zebrało się w jednym z hotelowych pokoi. Zawiadomiliśmy menadżera chłopaków o tym, co się stało, a on powiedział, że może przyjechać na miejsce najszybciej za dwie godziny. Tak więc najbliższe sto dwadzieścia minut mieliśmy spędzić w oczekiwaniu na Bóg wie co. Aż strach pomyśleć o tym, jakie będą konsekwencje czynu Hannah. Zabawne, przez tyle czasu starałyśmy się, żeby ją stąd wywalili, a wyszło na to, że ona sama do tego doprowadziła...

      Nawet nie wiem ile czasu już dyskutowaliśmy, kiedy Niall z grobową miną oświadczył:
      - Ej ludzie, menadżer dzwoni.
      - No to weź na głośnomówiący – rzucił Zayn.
      - Okej – blondas ustawił telefon pośrodku nas i przywitał się.
      - Myśleliście, że nic gorszego, niż to zdjęcie nie może się już stać? Jeśli tak, to się kurwa myliliście! - po całym pomieszczeniu rozbrzmiał przeraźliwie głośny krzyk dobiegający ze słuchawki. - W tej chwili włączcie na kanał czwarty! Zaraz u was będę! - rozłączył się, a my od razu wykonaliśmy jego polecenie.
      Akurat leciał jakiś program plotkarski, w którym zaczynali mówić coś o Stylesie.
      „- Harry Styles na celowniku! - zaczął podniesionym tonem prezenter - Słyszeliście już o jego toksycznym życiu miłosnym? Nie? To posłuchajcie! Wszystko było dobrze do momentu przyjazdu dziewczyn z ich konkursu na książkę. I kto wie, może gdyby tego konkursu nie było, Harry zdołałby ukryć przed nami tą straszną prawdę! Jeśli jego fanki myślały, że informacje o licznych romansach ze starszymi kobietami, były najgorszym, co ten chłopak mógł zrobić, to nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo się myliły.
      Po tych słowach na ekranie pojawiło się zdjęcie Laury. Wszyscy dosłownie zamarliśmy. Harry patrzył na to wszystko, jakby w ogóle nie wierzył, że to naprawdę się dzieje. Było mi go tak cholernie szkoda i jednocześnie bałam się, czego te hieny zdołały się dowiedzieć o Laurze.
      „- Zapewne każdy z nas pamięta słynne oświadczyny Harrego podczas jednego z koncertów. Dzisiaj dowiedzieliśmy się kim była ta tajemnicza dziewczyna, która zniknęła z jego życia równie szybko, co o niej usłyszeliśmy. Dziewczyna nazywała się Laura Johnson i dawniej pracowała jako tekściarka dla One Direction. Z tego co wiemy ich romans rozpoczął się na długo przed słynnymi oświadczynami, które jak się okazało przyjęła! Podobno podczas ich narzeczeństwa Harry i Kaja potajemnie się spotykali. Tak, tak pan Styles leciał na dwa fronty!”
      - Przecież to jest kłamstwo! - wydarłam się, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy skupieni byli tylko na tym, co mówił ten cholerny facet.
      „- Jednak to dopiero na początku lipca zaczyna się koszmar. W domu Laury wybucha pożar. Dziewczyna zostaje śmiertelnie poparzona i to właśnie w tym czasie Harry ją zostawia!”
      - Że co kurwa?! Skąd niby oni wiedzą, że ja ją zostawiłem?! Przecież byłem z nią do ostatniego dnia! Przecież... - zaczął płakać. Mój kochany Harry zaczął płakać. Od razu go przytuliłam, jednak prezenter nadal nie przestawał mówić.
      „ - Jednak kiedy umarła zostawiła mu prezent. Okazuje się, że dziecko, z którym jakiś czas temu przyłapano Harrego i jego obecną dziewczynę Kaję Makowską to tak naprawdę córka jego i Laury! Zapewne nikt z was nie zapomniał jeszcze o tym, jak Harry zaprosił Kaję na randkę tuż po uwolnieniu ich z windy, w której utknęli. Tylko czy to nie dziwne, że zrobił to niecałe dwa tygodnie po pogrzebie Laury? Czyżby jego miłość do Kai była tylko odwróceniem uwagi od poprzedniej dziewczyny? Czy może ten chłopak naprawdę jest aż takim nieczułym dupkiem, że związał się z kimś dosłownie kilka dni po śmierci narzeczonej? Będziemy informować was na bieżąco, a teraz zapraszamy na...”
      Kiedy tylko prezenter zmienił temat, Liam wyłączył telewizor. Wszyscy milczeliśmy. Nikt nie wiedział, jak ma się teraz zachować, co powiedzieć, a wszechobecna cisza potęgowała wszystkie narastające w nas emocje.
      - I co teraz? - spytał w końcu Liam.
      - Nic – odpowiedział mu Harry. - Nic nie możemy zrobić, bo to już koniec.

niedziela, 23 września 2012

Rozdział 31


      Tak, jak powiedziałam – tak zrobiliśmy. Szukaliśmy Niallowi dziewczyny przez Twittera. A wyglądało to mniej więcej tak, że Horanek opublikował bardzo ciekawego tweeta, którego treść tłumaczona na polski brzmiała mniej więcej tak: z chęcią obejrzałbym jakiegoś tc, robi ktoś może? I w przeciągu kilkunastu minut został zasypany dosłowną lawiną linków. Później to ja przejęłam dowodzenie. Włączałam kolejne tc uważnie obserwując minę Nialla. Od razu było widać, gdy któraś z dziewczyn wpadła mu w oko, ale żeby inne nie czuły się pokrzywdzone, pisałam wszystkim „hi :)” (z konta Horanka rzecz jasna), a one na widok tych dwóch literek dosłownie dostawały chwilowego ataku serca, co było cytując chłopaków: taaaaakie urocze. Po kilku godzinach razem z Lou i Niallem wybraliśmy cztery, albo pięć dziewczyn.
      - No to Niall teraz wszystko w twoich rękach – oddałam mu laptopa, po czym poklepałam go po ramieniu i ziewnęłam kilka razy.
      - To znaczy? - chłopak też zaczął ziewać, zresztą ten po mojej drugiej stronie również.
      - Ziewanie jest zaraźliwe – skwitował z uśmiechem Lou.
      - Noooo – przytaknęłam mu lekko się przeciągając.
      - Dobra Kaja lepiej mi powiedz, co ja mam teraz robić!
      - No a więc Niall, teraz masz pogadać z tymi dziewczynami i poczekać kilka dni na ich reakcję. Umówisz się z tą, która nie rozpowie całemu światu o waszej rozmowie.
      - W sumie to niegłupie, ale dlaczego mam z nimi rozmawiać sam? Nie możesz mi trochę pomóc? - zrobił swoją błagalną minkę, jednak widząc, że kompletnie mnie ona nie rusza, zaczął energicznie trzepotać rzęsami, na co ja i Lou wybuchliśmy śmiechem.
      - U dziewczyn to działa – zacisnął wargi i z wielkim oburzeniem skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
      - Przykro mi blondasku, nie jesteś dziewczyną – z ledwością wydusiłam z siebie, po czym znowu zaczęłam się śmiać. I tak przez następne kilkanaście minut wszyscy (nawet Niall) cisnęliśmy z naszego pokojowego „geniusza”. Później doszły sławne już suchary Louisa. Zaczęło się od: „Co mają wspólnego UFO i inteligentna blondynka? Ciągle o nich słyszysz, ale nigdy nie widziałeś.” a skończyło na tym, że z np. „Dlaczego blondynka pije jogurt w sklepie? Ponieważ na wieczku jest napisane otwórz tutaj” powstawało coś mniej więcej takiego: „Dlaczego Niall pije jogurt w sklepie? Ponieważ na wieczku jest napisane otwórz tutaj”.
      - Dlaczego Niallowi nie można mówić na ucho? - zaczął Lou.
      - No dlaczego? - spytałam.
      - Bo mu echo głowę rozerwie - powiedział Tomlinson, przez co znowu zwijałam się ze śmiechu na podłodze.
      - Oj no przestańcie już. To nie jest wcale takie śmieszne – oburzył się blondas.
      - Je...hahaha...je...hahaha...je...hahaha...jest! - wydarłam się.
      - Dobra, skoro Niall zaczyna się już denerwować, to mówię ostatni. Ekhm – chrząknął Lou, po czym podniósł do góry wskazujący palec prawej ręki i z miną tzw. wielkiego mówcy zaczął: - Co robi Niall gdy dostanie narty wodne? Szuka pochyłego jeziora!

      Po jakichś trzydziestu minutach
      - Przestaliście już? - jęknął Niall.
      - Ta-tak. Wdech, wydech, wdech, wydech. Dobra już jestem zupełnie spokojna i ogarnięta.
      - A ty Lou? - spytał blondas wychylając się za mnie, żeby móc zobaczyć przyjaciela.
      - Ja też – uśmiechnął się.
      - No więc, kiedy wy się ze mnie nabijaliście...
      - Ale my się z ciebie nie nabijaliśmy Niall! - zaprotestowałam.
      - No właśnie! - poparł mnie Tomlinson – My się śmialiśmy z tobą!
      - Dobra, dobra. Nazywajcie to jak chcecie. A wracając do tematu, to kiedy wy „śmialiście się ze mną” - wywrócił oczami nakreślając w powietrzu cudzysłów – ja porozmawiałem sobie z tymi dziewczynami.
      - I jak? Któraś ci się spodobała? - spytałam.
      - Hmm.. wszystkie były nawet fajne, jedna szczególnie, ale nie powiem wam która – uśmiechnął się złowieszczo, po czym dodał: - tyle tylko, że już dwie wstawiły print screeny naszej rozmowy na swoje konta.
      - A była wśród nich ta, która ci się spodobała?
      - Nie – wyszczerzył się. Od razu było widać, że jest z tego powodu ogromnie zadowolony.
      - No to dobrze. A teraz powiedz, która to – naciskałam.
      - Nie powiem.
      - To ja ci pomogłam ją znaleźć, a ty mi nawet nie powiesz, która to? Super! Oddaj mi to! - wyrwałam mu laptopa z rąk, zalogowałam się na swojego Twittera i napisałam: „
Ogłaszam wszem i wobec, że jestem śmiertelnie obrażona na Nialla Horana! Miłego tłumaczenia na translatorze Horanku (:” - Proszę – oddałam mu komputer.
      - This isn't fair! Why in polish?!
      - Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
      - Whaaat?
      Ups... nie zrozumiał. No dobra, chwila namysłu...Jak to będzie po angielsku? Hmm...
      - Tit for tat – wet za wet? Może być.
      - All's fair in love and war – poruszył śmiesznie brwiami, jednak mi wcale nie było do śmiechu..
      - This is a war? - spytałam z śmiertelnie poważną miną, na co on po chwili zastanowienia odpowiedział patrząc mi prosto w oczy:
      - Yes, it is.
      - OK – wstałam i poszłam do łazienki.
      Wycisnęłam na rękę ponad pół tubki pasty do zębów i ukrywając dłoń za plecami wróciłam do pokoju, usiadłam obok Horanka i jakby od niechcenia położyłam mu rękę z pastą na głowie. Wytarłam ją dokładnie o jego włosy, a chwilę później Lou zepchnął mnie z łóżka, przez co przyjął za mnie cios z całej pasty, którą Niall zdołał zebrać ze swoich włosów. Później naprawdę zaczęła się wojna. Na początku nie brałam jej w stu procentach na poważnie, ale kiedy blondas potknął się i przy upadku przedziurawił membranę mojego bębna nożyczkami, które trzymał w ręce, zaczęła się istna rzeź. Team Kaja & Louis vs. Samotny Horanek. Od razu można było przewidzieć, kto wygra to starcie. Chociaż muszę przyznać, że blondas dość dobrze bronił się przez naszymi pociskami z szamponu do włosów i bodajże odżywki, a ja nawet kilka razy oberwałam jego chipsowo-piankową bombą (dodam, że użył do niej najprawdziwszej pianki do golenia...).
       - And the winner is... - wydarł się Louis, który prawą nogą przyciskał kompletnie obezwładnionego Horana do ziemi, a lewą stał najprawdopodobniej w kałuży szamponu - Team Ka...! - nim Tomlinson zdążył dokończyć moje imię, ktoś z hukiem wpadł do pokoju. Tym tajemniczym kimś okazał się być mój chłopak...
       - Dosyć tego! - zbulwersował się, podszedł do mnie (akurat siedziałam chodniku próbując zetrzeć z policzka „bombę” Horana), bez słowa wziął mnie na ręce, przerzucił sobie przez plecy i zaniósł do „naszego” pokoju, a ja będąc kompletnie oszołomiona jego zachowaniem nijak nie zareagowałam.
       - Co to miało być? - spytał półszeptem sadzając mnie na łóżku.
       - To mój drogi była wojna – odpowiedziałam stanowczo, po czym podeszłam do łóżeczka, w którym spała Katie i ucałowałam ją w czółko – Cześć maleńka. Stęskniłam się za tobą, wiesz? - powiedziałam do śpiącego dziecka.
      - Porozmawiajmy – zaczął Harry nieco przybitym głosem.
      - Tak, porozmawiamy, bo mamy o czym – podeszłam do niego i ciągnąc za prawy nadgarstek, posadziłam na łóżku dokładnie naprzeciwko siebie.
      Jedynym źródłem światła w całym pokoju była malutka lampka nocna stojąca na szafce obok łóżka, czyli aktualnie za moimi plecami. Przez chwilę siedzieliśmy w półmroku w zupełnej ciszy. Harry uporczywie wpatrywał się w moje oczy, a ja wcale nie byłam mu dłużna. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy się do siebie zbliżać, kiedy dosłownie rzuciliśmy się na siebie i, kiedy jedynym co miało dla mnie znaczenie, stały się usta Harrego. Muszę przyznać, że takie godzenie jest naprawdę bardzo przyjemne...

      19. sierpnia (jakieś trzy tygodnie później)
      Życie w trasie koncertowej to nie życie. To ciągły i nieustający maraton. Wszyscy jesteśmy tak zabiegani, że trudno jest mi nawet stwierdzić, w jakim mieście się teraz znajdujemy. Nie mam bladego pojęcia czy to już Phoenix, Sacramento, czy może dopiero Denver. Niestety 90% mojego czasu to jeżdżenie z chłopakami na próby, wywiady, podpisywanie płyt i rzecz jasna oglądanie ich koncertów, z których każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Jednak dla mnie to całe „zabieganie” okazało się być niezwykle pożytecznie. Niezwykle twórcze. Tak, tak. Skończyłam te trzy wymagane rozdziały i już nawet zaczęłam pisać czwarty!
      Numer jeden nosił tytuł: „Poznajcie pięciu wariatów”. Podzieliłam go na pięć części, w których opisałam każdego z nich z osobna. I w sumie myślę, że nie wyszło mi to najgorzej. Numer dwa, czyli „Życie w miętowym pokoju” to przedstawienie tego, jak wygląda mieszkanie w domu One Direction. Opisałam tam dużo naszych wspólnych zdarzeń (jednak na życzenie menadżera ominęłam te dotyczące Katie, prawdziwej historii Laury i wszystkiego, co było z tym związane). Trzeci rozdział „Trasa” to po prostu moje wspomnienia z tych ostatnich trzech tygodni. Jednym z moich ulubionych fragmentów tego rozdziału jest:
„...
i pewnym krokiem zmierzałam do centrum handlowego.
      Pierwszy raz miałam być świadkiem tego typu spotkania chłopców z fanami, więc nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. „Pewnie zobaczę tam mnóstwo piszczących z zachwytu nastolatek, dla których spotkanie One Direction będzie jednym z najpiękniejszych wspomnień w życiu” - myślałam. I w gruncie rzeczy się nie myliłam. Tyle tylko, że kompletnie nie spodziewałam się tego, jak będą wyglądały ich reakcje po tym zdarzeniu.
      - Wow – westchnęłam z zachwytu, kiedy zobaczyłam przeogromny tłum dziewczyn przed wejściem do centrum i wtedy też dostrzegłam JĄ.
      Niziutka brunetka ubrana w białą koszulkę z wizerunkami chłopców padła na kolana pośrodku jezdni. Była cała zalana łzami. Od razu podbiegłam do niej i spytałam:
      - O mój Boże, co się stało? Dobrze się czujesz? Mogę ci w czymś pomóc? - naprawdę byłam przejęta, więc się ze mnie nie śmiejcie. Nie wiedziałam, że przez takie spotkanie dziewczyny mogą płakać, a kiedy wcześniej chłopcy mi o tym opowiadali, zawsze sądziłam, że najzwyczajniej w świecie lubią koloryzować.
       - Wszystko...wszytko jest dobrze – wydusiła z ledwością, a łzy z jej oczu nawet na chwile nie przestawały lecieć. - Po prostu oddychałam tym samym powietrzem co One Direction! A Harry nawet dotknął mojej ręki i wziął ode mnie płytę!!! - I nagle przestała płakać. Była zbyt przejęta tym, co ma mi do przekazania. Uśmiechnęłam się do niej i podałam rękę, żeby mogła wstać – A jak on jej posłucha?! - kontynuowała. – Boże przecież jak on ją wziął, to może jej posłuchać, a jak jej posłucha to..too...Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Rozumiesz, on ją wziął?! Wziął! Ode mnie! Wziął! - dziewczyna nie miała pojęcia, co do mnie mówi. Jej emocje wzięły górę. Złapałam ją za ramiona i spokojnie spytałam:
      - Jak wyglądała ta płyta?
      - No taka biała z czerwonymi napisami i..i..chwila, chwila. A czemu ty o to pytasz? - trochę się uspokoiła i zaczęła mi się podejrzliwie przyglądać. Nagle odskoczyła ode mnie, wybałuszyła oczy i prawą ręką zakryła swoje usta.
      - Jak się nazywasz? - zwróciłam się do niej.
      - A-a-alice – wydukała po chwili.
      - No więc Alice, obiecuję ci, że Harry posłucha twojej płyty – puściłam jej oczko i już miałam odejść, kiedy ona krzyknęła na cały głos:
      - Boże święty to jest dziewczyna Harrego!!! - i nim się obejrzałam zostałam otoczona przez tłum dziewczyn, które...”.
      Niestety już trzy dni po pierwszym koncercie chłopców Daniell musiała wyjechać, zostawiając mnie tym samym tylko z Emmily, która dosłownie oszalała (ale o tym później) i Hannah, której dalej nie dałyśmy rady się pozbyć. Tak więc jest ciekawie...

      - Co robisz kochanie? - Harry wszedł do hotelowej łazienki, w której właśnie stałam myjąc zęby przed ogromnym lustrem wiszącym na ścianie. Schyliłam się, wyplułam resztki pasty z ust i przepłukałam gardło wodą.
      - Jak widać – uśmiechnęłam się i już miałam zacząć suszyć włosy, kiedy Harry stanął za mną, odgarnął mi moje mokre strąki na lewe ramie, złapał w pasie i zaczął całować prawą stronę mojej szyi co chwila podgryzając moje ucho.
      - Jesteś stuknięty, wiesz? - zaczęłam chichotać i sprytnie odwróciłam się w jego stronę. ZNOWU zaczęliśmy całować się jak szaleni, jego ręce ZNOWU wylądowały na mojej pupie, a moje ZNOWU pod jego koszulką. Czemu kładę taki duży nacisk na „znowu”? A no dlatego, że przez ostatnie trzy tygodnie narosło pomiędzy nami tak ogromne napięcie seksualne, że już kilka razy o mały włos nie straciłam dziewictwa. Niestety lub stety za każdym razem ktoś nam przerywał...
      Harry wziął mnie na ręce i nie przerywając naszego pocałunku, położył na łóżku. Po chwili nieznacznie odsunął swoją twarz od mojej i jeżdżąc swoim ciepłym palcem po moim prawym obojczyku spytał:
      - Wiesz jaki mamy dzisiaj dzień?
      - Umm...wtorek?
      - Nie głuptasie. Niedziele – uśmiechnął się i ucałował mnie w nos. - Dzisiaj mamy pewną bardzo ważną niedzielę – wyszczerzył się, a ja kompletnie zgłupiałam.
      - Dlaczego ważną?
      - Przypomnij sobie, jak miesiąc temu siedzieliśmy w taksówce z pewnym przemiłym panem, którego uczyliśmy mówić po angielsku i...
      - O mój boże...Jak mogłam zapomnieć o naszej miesięcznicy? Ale ze mnie idiotka! - zrobiłam facepalm'a, na co ten zaczął się śmiać.
      - Żadna idiotka – uśmiechnął się – po prostu zapominalska. Ale to nic. Już sam wszystko przygotowałem.
      - I jak ja ci to teraz wynagrodzę?
      - Wiesz, znam pewnie sposób... - znów zaczął mnie całować.
      Najpierw spokojnie. Powoli. Jednak z każdą kolejną chwilą robił to coraz zachłanniej. Nawet nie zorientowałam się, w którym momencie zdążyłam na nim usiąść i wtedy...i wtedy Katie się obudziła i zaczęła płakać.
      - No bez jaj... - jęknął Harry, a ja bez słowa wstałam i podeszłam do małej.


      Kilka minut po osiemnastej (tego samego dnia)
      - Emmily, szybko! Dawaj buty, bo już jestem spóźniona! - krzyknęłam do niej z łazienki tuszując rzęsy w przeraźliwie szybkim tępie.
      - No już. Masz – podała mi buty, a ja jedną ręką nadal walczyłam z maskarą, a drugą rozpoczęłam pojedynek ze szpilkami. Na chwile straciłam równowagę i bum. Leżę na ziemi.
      - Ała! Kurwa! AŁA! - wydarłam się.
      - Wszystko w porządku? To wyglądało groźnie. Jak głowa? - blondynka podała mi rękę i pomogła wstać.
      - Trochę boli, ale dam radę. Która godzina?
      - Osiemnasta dwanaście – powiedziała sprawdzając czas na telefonie.
      - Cholera! Miałam być gotowa na osiemnastą! Emm, idź do Harrego i powiedz mu, że będę na dole za pięć minut.
      - Ok – dziewczyna dosłownie wybiegła z łazienki i w przeciągu trzech sekund usłyszałam trzask drzwi od pokoju.
      Wzięłam kilka głębokich oddechów i spojrzałam w lustro. Wyglądałam nie najgorzej. Nawet moje rzęsy były już w miarę dobrze pomalowane, więc schyliłam się i spokojnie założyłam buty. Jeszcze ostatnie spojrzenie w lustro na moją kreację (LINK) i mogę wychodzić.

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 30


      - Skoro ani nie Harrego, ani nie twoje, to czyje?
      - Twoje... – rzuciłam bez większego namysłu, lecz gdy tylko zorientowałam się, co najlepszego zrobiłam, od razu dodałam: - twoje zainteresowanie tą sprawą jest jakieś dziwne. W sumie to nawet podejrzane, wiesz?
      - Um... - zmieszał się.
      To dobrze czy źle?! Zmieszał się, bo to kupił, czy nie wie, jak ma mi delikatnie powiedzieć, że się zorientował, co najlepszego przed chwilą zrobiłam?! Jezus Maria, zaraz tu zwariuje!
      - Masz rację. Przepraszam – Uff...
      Boże, dziękuje! Kupił to! Kupił! Kupił! Kupił! Teraz najchętniej odtańczyłabym jakiś taniec szczęścia, czy coś, ale chyba raczej nie wypada, no nie? A już na pewno powinnam przywalić głową w ścianę z nadzieją, że może w końcu uda mi się zwalczyć te nieprzemyślane wypowiedzi i ograniczyć je do totalnego minimum, albo nawet całkowicie do zera.
      I nagle kolejny cud. Telefon! Słyszę „Fix You”, więc to musi być mój. Ach, jakie to szczęście, że nareszcie doczekałam się tego zbawiennego telefonu od...niech no tylko spojrzę na ekran... chwila, chwila! Od Nialla?!
      - Przepraszam, muszę to odebrać – zwróciłam się do Nicka, po czym wyszłam przed kawiarnię wciskając zieloną słuchawkę.
      - Tak?
      - Kaja! Hej! Nie obchodzi mnie, co teraz robisz. Masz przestać, bo zaraz po ciebie przejadę i lecimy na miasto – mówił strasznie stanowczo, wręcz mi rozkazywał, ale przy tym jego głos emanował tak wielkim entuzjazmem, że spokojnie mógłby obdzielić nim połowę mieszkańców NY.
      - C-co? - nic więcej nie zdołało przecisnąć się przez moje ściśnięte szokiem gardło.
      - Nie co, tylko mów gdzie jesteś, bo właśnie wsiadłem do auta.
      - Chwileczkę, niech sprawdzę...
      Zaczęłam się rozglądać dookoła, żeby znaleźć gdzieś jakąś tabliczkę z ulicą, a blondyn oczywiście musiał mi to utrudniać swoim: no co jest? Pośpiesz się! Nawet moja osiemdziesięcioletnia babcia radzi sobie lepiej z podaniem głupiego adresu niż ty... itd. itp. Nie powiem – wkurzyłam się. Horan mnie poganiał. Bezczelnie poganiał! Kiedy już w końcu podałam mu adres kawiarni, wróciłam do środka, żeby pożegnać Nicka, no i zabrać stamtąd bęben, który wcześniej kupiłam.
      - Niech zgadnę. Harry? - spytał, gdy tylko usiadłam.
      - Co? Nie. Harry jest...a zresztą, nie ważne – zmieszałam się i w sumie to chyba nawet lekko poczerwieniałam, tylko czemu? Wstydziłam się tego, że mój własny chłopak ma mnie (za przeproszeniem) w dupie, nie dzwoni, nie interesuje się mną i w dodatku uważa, że jestem powodem wszystkich jego problemów? Prawdę mówiąc to tak. Wstydziłam się tego. Jak cholera. Ale przecież Nick nie musi o ty wiedzieć...
      - Ech...skąd ja to znam – westchnął, po czym spuścił głowę i zaczął uśmiechać się sam do siebie.
      - Co znasz?
      - To całe „niedzwonienie Harrego” - nakreślił w powietrzu cudzysłów rzucając mi wymowne spojrzenie.
      - To znaczy?
      - To samo było z Laurą. Nie dzwonił. Co chwila się obrażał, znikał nie wiadomo gdzie, o coś ją oskarżał, a potem przepraszał i tak w kółko. Nie żebym miał coś przeciwko waszemu związkowi. Nie zrozum mnie źle. Po prostu wiem, jaki był w stosunku do Laury, tyle tylko, że ona nigdy nie była mu dłużna. Mam nadzieję, że ty też masz na tyle odwagi, żeby się na nim odegrać.
      Zamurowało mnie. Doskonale wiedziałam, o czym on mówił. Ba! Ja miałam to na co dzień! I znowu zrobiło mi się głupio. Wstydziłam się. Za Harrego, a przede wszystkim za siebie. Jak mogłam pozwolić na to, żeby mój pierwszy prawdziwy związek stał się istną patologią? Tak, tak – patologią. Bo to, że kłócimy się częściej, niż przytulamy, zdecydowanie nie jest czymś normalnym. Byłam ogromnie wdzięczna Nickowi, że mi to uświadomił (co oczywiście nie zmieniało faktu, że jego obecność była dla mnie niezwykle kłopotliwa i nieprzyjemna). Dzięki temu co mi powiedział, zrozumiałam, że jeśli rzeczywiście chcę stworzyć z Harrym prawdziwy związek, muszę zniszczyć tą „patologię” w zarodku, póki jeszcze nie jest na to za późno. Bo jeszcze nie jest, prawda?
      - Ziemia do Kai – brunet zaczął wymachiwać mi ręką przed oczami.
      - Przepraszam, zamyśliłam się – wydusiłam po chwili.
      - Zauważyłem. Słuchaj, jeśli posunąłem się za daleko opowiadając o związku Harrego z Laurą, to powiedz. Nie chciałem go oczerniać, czy coś. Naprawdę. Zresztą on na pewno już dawno zdążył się zmienić.
      - Tak. Zmienił się... - „...włosy mu urosły i przytył jakieś dwa kilogramy”.
      Znowu coś zaczęło dzwonić, ale tym razem nie było to moje „Fix You”, tylko typowe dryń, dryń, dryń. Ku mojemu zdziwieniu Nick po wyjęciu telefonu z kieszeni zamiast odebrać, odrzucił połączenie.
      - Wybacz mi Kaju, ale muszę już uciekać. Obowiązki wzywają – wskazał na telefon, po czym wstał, podszedł do mnie, chwycił moją dłoń, ucałował ją i dodał: – miło było cię lepiej poznać, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy - „A ja mam nadzieję, że już nigdy więcej cię nie zobaczę!” - i jeszcze raz przepraszam za moje wścibstwo, ale to już chyba u mnie wrodzone.
      - Nic się nie stało – zaserwowałam mu kolejny już tego dnia sztuczny uśmiech, po czym dodałam – mi również było miło – tak z grzeczności.
      - To do kolejnego nieoczekiwanego spotkania.
      - Cześć.
      Wyszedł. Nareszcie... Dżentelmen jak sto fajerek. Nie odebrał przy mnie, ucałował w rączkę... Szkoda tylko, że w rzeczywistości jest kimś „troszkę” innym...

      Czterdzieści minut później (tj. u mnie cztery kawałki ciasta i dwie herbaty później...) samochód Nialla zaparkował przed kawiarnią. Chłopak nie omieszkał poinformować mnie o tym natychmiastowym telefonem, w którym znowu mnie poganiał. Co on dzisiaj ma z tym poganianiem? Koniec końców po chwili siedziałam koło niego w czarnym sportowym wozie, w którym były tylko dwa miejsca, przez co byłam zmuszona trzymać to ogromne djembe, które kupiłam kilka godzin temu, na kolanach. Muszę dodać, że nie waży ono kilograma czy dwóch, tylko bite osiem i pół!
      - A skąd ty wzięłaś ten bęben? - blondas uniósł pytająco brew i nawet lekko rozchylił wargi ze zdziwienia.
      - A skąd ty wziąłeś to auto? - bezczelnie spapugowałam jego minę, na co ten od razu wybuchnął śmiechem – Tak, wiem Niall. Kiedy robię taką minę, wyglądam jak idiotka. Już możesz przestać się śmiać.
      - Nie...hahaha...ty...hahaha...zawsze wyglądasz...hahaha...pięknie – A no tak. Zapomniałam. Przecież jak on już zacznie się śmiać, to nie jest w stanie przestać przez najbliższe dziesięć minut...Brawo Kaju, zafundowałaś Niallowi przymusowy atak śmiechu swoją durną miną...
      - To dowiem się, skąd masz to auto? - spytałam z uśmiechem.
      - Wy...hahaha..wy...hahaha...wypożyczone – blondas prawie się zapowietrzył. Jeszcze chwila, a udusi się własnym śmiechem!
      - Wariat! - posłałam mu niezbyt mocny cios w prawe ramię, po czym sama wybuchłam śmiechem. Jak to musiało wyglądać z boku... Niall Horan dosłownie płaczący ze śmiechu, a bok niego ja z wielgachnym djembe na kolanach, również płacząca ze śmiechu. Jak ktoś nas teraz zobaczy, to chyba sam pęknie ze śmiechu!

      Jakiś czas później...
      Nowy Jork wieczorem jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie w tej chwili byliśmy, wiedziałam jedynie, że widok jest niesamowity. Dookoła mnóstwo drzew, a przed nami woda kończąca się panoramą miasta, czyli mnóstwem skrzących się punkcików, tworzących razem niezwykle piękny obraz. Dosłownie taki, jak na najlepszych ujęciach tego miasta nocą. Wszystko zdawało się być magiczne. Nawet my. My opierający się o maskę wypożyczonego auta, wsłuchani w klimatyczny głos Birdy lecący z radia. Co tu robimy? Nie pytajcie mnie, bo sama nie wiem. Nie ogarniam tego, co dzieje się wokół mnie. Od kiedy wsiadłam do auta z Niallem, wszystko nabrało niezwykle szybkiego tępa i nim się obejrzałam, byłam tu. Wpatrzona w najpiękniejszy obraz, jaki prze ostatnie tygodnie widziały moje oczy. Nawet nie zauważyłam, gdzie podział się ten cały czas, w którym jeździliśmy po mieście jak szaleni, w którym Niall próbował się odnaleźć prowadząc auto po prawej, a nie po lewej stronie jezdni, w którym śmialiśmy się z byle czego i, w którym przestaliśmy myśleć o wszystkim, poza obecną chwilą.
      - Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie – wypalił ni stąd ni zowąd przerywając ciszę wypełnioną szumem wody, odgłosami wiatru przeciskającego się przez otaczające nas drzewa i głosem Birdy.
      - Jakie pytanie? - zdziwiłam się.
      - Skąd wzięłaś ten bęben – obrócił się i skinął głową na instrument leżący w aucie.
      - Ach – uśmiechnęłam się – widzisz Niall, normalne dziewczyny, jak są zdenerwowane, kupują buty, no ewentualnie czekoladę, a ja natomiast preferuję bębny.
      - Czyli jesteś zdenerwowana?
      - Nie. Teraz nie. To znaczy już nie. Teraz jest mi dobrze.
      - Nie żebym był ciekawski, ale kiedy pytałem Harrego, co się stało w nocy, no wiesz, kiedy Lou otworzył drzwi i zobaczył jak płaczesz, to powiedział, ze po prostu znowu przesadziłaś...
      Powiedział to tak, jakby się mnie bał. No może nie mnie, tylko mojej reakcji, jakby się bał, że mnie zrani. Ale nie zranił. To dziwne, prawda? Przecież słowa „powiedział, ze po prostu znowu przesadziłaś” powinny mnie zaboleć. Właśnie – powinny, ale nie zabolały. Nie zabolały, bo wiedziałam, że Harry się mylił. Tym razem to nie ja byłam winna. O nie. To on i tylko on. A jeżeli uważa inaczej, to jego problem. I nagle coś zawibrowało w moim plecaku. Sms. Sms od Harrego. „Przepraszam, wróć :( ”. Spojrzałam na Nialla, później znowu na ekran i jeszcze raz na Nialla i jeszcze raz na ekran i...i wyłączyłam telefon. Głupie przepraszam tym razem mi nie wystarczy.
      - Mam plan! - krzyknęłam radośnie chowając telefon z powrotem do kremowego plecaka, po czym dosłownie wbiegłam do auta wołając: - No chodź!
      Blondas najwidoczniej przez chwile nie ogarniał, ale jak tylko zaczęłam go poganiać dźwiękiem klaksonu, wszedł do auta i spytał:
      - Mam się bać?
      - Co? Nie – zachichotałam – mój plan nie jest zbyt groźny.
      - Zależy co dla ciebie oznacza ten „niezbyt groźny” - wyszczerzył się.
      - Oj, nie marudź, tylko jedź.
      - Ale gdzie?
      - Na jakąś ruchliwą ulicę. Masz gitarę?
      - W bagażniku – odpowiedział kompletnie zdezorientowany.
      - To idealnie! W drogę!
      Ruszyliśmy. Z każdą kolejną chwilą wyjaśniania Niallowi mojego „genialnego planu”, chłopak był coraz bardziej do niego przekonany i gdy dotarliśmy na miejsce to on przejął dowodzenie.
      - Jesteś tego pewna? - spytał tuż przed wyjściem z auta – Wiesz, że pewnie mnie rozpoznają i będą nam robić zdjęcia?
      - Pękasz?
      - Ja nie, a ty?
      - Też nie.
      - No to do dzieła – wyszczerzył się, po czym wysiadł i wyjął z bagażnika swojego akustyka.
      Od parkingu do ławki, na której usiedliśmy było jakieś dziesięć metrów. Mimo później pory przez trzydzieści sekund siedzenia, zdążyło nas minąć jakieś dziesięć osób. Ale nie ma co się dziwić, w końcu to Nowy Jork! Niall siedzący po mojej lewej zaczął grać i gdy tylko załapałam rytm, dołączyłam do niego na moim djembe. Strasznie szybko zgromadziła się wokół nas spora grupka ludzi. Blondyn miał rację. Od razu go rozpoznali. Kilka dziewczyn zaczęło piszczeć na widok Horana. Zaczęły robić nam zdjęcia i nagrywać. W sumie to im się nie dziwiłam. Pewnie też chciałabym uwiecznić coś takiego. Idziesz sobie spokojnie chodnikiem, a tu nagle Niall Horan siedzi na ławce i gra „Californication”... Ku mojemu zdziwieniu rozpoznały też mnie. W sumie to już chyba nie powinno mnie dziwić, ale po prostu nigdy nie spodziewałabym się, że zupełnie obcy dla mnie ludzie mieszkający w NY będą wiedzieli kim jestem. Oczywiście większość z otaczających nas gapiów nie wiedziała, ale fanki 1D tak. Śpiew Nialla z trudem przebijał się przez szum jeżdżących za naszymi plecami aut i piski tych dziewczyn, ale na szczęście ja siedziałam na tyle blisko, że słyszałam praktycznie każde jego słowo. W sumie otaczający nas hałas był dla mnie bardzo komfortowy, bo gdy się pomyliłam, nikt nie był w stanie tego usłyszeć. Po „Californication” zagraliśmy wspólnie jeszcze dwie inne piosenki, a potem Niall dał się sfotografować z połową „widzów”. Trochę to trwało, ale w sumie mi to nie przeszkadzało, a w pewnym momencie nawet zaczęło bawić. I gdy tak siedziałam na ławce chichocząc pod nosem z kompletnie zdezorientowanego Horana, któraś z dziewczyn podeszła do mnie i spytała:
      - Ty jesteś Kaja? Dziewczyna Harrego?
      - Um..no tak – zmieszałam się trochę, jednak blondynka młodsza ode mnie o jakieś dwa, trzy lata (przynajmniej na taką mi wyglądała) mówiła do mnie na totalnym luzie.
      - Na żadnej stronie nie pisało, że umiesz grać.
      - Tak, to bardzo prawdopodobne – uśmiechnęłam się do niej, bo wydawała mi się być całkiem sympatyczna.
      - Mogłabyś tez zrobić sobie ze mną zdjęcie? Inaczej koleżanki mi nie uwierzą, że poznałam dziewczynę Harrego.
      - No okej.
      Poza. Pstryk. I gotowe. To było dziwne. Już trochę zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że czasami ktoś zrobił mi zdjęcie, ale żeby ktoś chciał zrobić sobie zdjęcie ze mną? No to zdecydowanie jest dziwne.
      - Przyzwyczajaj się – szepnął mi na ucho Niall, który zdołał się już wydostać spośród obskakujących go dziewczyn – Chyba już czas wracać – dodał zabierając swoją gitarę z ławki.
      - Racja – wzięłam bęben i podeszłam do niego.
      - Wybaczcie dziewczyny, ale musimy już wracać – zwrócił się do fanek, które nie były zbyt zadowolone z tego powodu i „odprowadziły” nas aż do samego auta, namawiając w trakcie Nialla, żeby jednak jeszcze trochę został, na co ten ciągle powtarzał, ze mu przykro, ale naprawdę musimy wracać do hotelu.
      Na szczęście GPS bezproblemowo doprowadził nas z powrotem do naszego tymczasowego lokum. Na miejscu byliśmy po kilkudziesięciu kolejnych minutach. Nie wróciłam do sobie. Postanowiłam, że przenocuję u Nialla i Lou. Poprosiłam ich też o dyskrecję, więc kiedy Harry wydzwaniał i wypytywał o mnie mówili, że nie wiedzą gdzie mogę być.
      - Jesteś pewna, że nie wracasz do siebie? - spytał blondyn.
      - Wyganiasz mnie? - spytałam z zadziornym uśmieszkiem – Poza tym, nie do mnie, tylko jak już to do Harrego. To pokój jego i Katie. I nie. Nie wracam tam.
      - Kaja, przecież w aucie mówiłaś, że cię przeprosił... Nie możesz się tak długo złościć.
      - On na pewno się o ciebie martwi. Chociaż mu powiedz, że tu jesteś – nalegał Louis.
      - Lou ma rację. Powinnaś mu powiedzieć – poparł go blondas.
      - A dajcie wy mi wszyscy święty spokój! Nie mam zamiaru mu nic mówić – strzeliłam focha i wstałam z łóżka maszerując w stronę łazienki.
      - Oni są tacy sami – usłyszałam Nialla za swoimi plecami.
      - Ale że kto? - zdziwił się Lou, a ja dalej twardo szłam przed siebie.
      - No ona i Harry. Tak samo uparci.
      - O, wypraszam sobie – wzburzyłam się momentalnie zawracając.
      - Widzisz Lou? Toż to czysty Harry – zaczęli się śmiać. Bezczelnie się ze mnie śmiali, a po chwili i ja zaczęłam.
      - Potwierdziła to! Też się śmieje! - rozochocony blondas rzucił we mnie poduszką.
      - Tak, ale to tylko dlatego, że Lou ma cholernie zaraźliwy śmiech! - broniłam się.
      - Taaaaaaaaaaaak, jasne – Tomlinson wywrócił oczami, po czym znowu zaczął się śmiać.
      - Dobra. Koniec. Idę się umyć, a wy się ogarnijcie! - rozkazałam stanowczo – A i niech któryś z was da mi jakąś piżamę.
      - A magiczne słowo? - spytał Lou z miną zasmuconego dzieciaczka.
      - Proooooszę – zrobiłam oczy a'la kot ze Shreka,a oni dosłownie rzucili się na swoje szafki i oboje obrzucili mnie jakimiś koszulkami i dresami – Dziękuję bardzo – uśmiechnęłam się i poszłam pod prysznic. Później żeby było sprawiedliwie założyłam koszulkę od Nialla i spodnie od Louisa i już miałam wyjść, kiedy usłyszałam pukanie, a chwilę później ktoś zgasił mi światło w łazience.
      - Jest tutaj? - usłyszałam głos Harrego.
      - Kto? - spytał blondas.
      - No Kaja, a kto?!
      - Spokojnie Harry. Przecież widzisz, że jej tu nie ma – powiedział spokojnie Tomlinson.
      - Ale bęben zostawiła?! - Styles był wyraźnie zdenerwowany.
      - Cholerny bęben – mruknęłam pod nosem.
      Niestety w pokoju było na tyle cicho, że cała trójka zdołała mnie usłyszeć. Dosłownie trzy sekundy później ciemność, w której tymczasowo przebywałam, została przerwała gwałtownym otworzeniem drzwi – przez Harrego rzecz jasna. Nie za bardzo wiedziałam, jak mam się zachować, więc tylko skrzywiłam się i nieznacznie mu pomachałam, na co ten stanął z założonymi rękoma i powiedział:
      - No to teraz się tłumacz.
      - Z czego niby? - spytałam się wychodząc z łazienki i stając dosłownie trzy centymetry przed nim.
      - Z tego co robiłaś, gdzie byłaś przez cały dzień, czemu do cholery jasnej nie odbierałaś i co ty w ogóle masz na sobie?
      - Nouisa – odpowiedziałam stanowczo.
      - Nouisa? - zdziwił się. Jego brązowe loki, jak co wieczór niesfornie odstawały we wszystkie strony, a zielone oczy dosłownie, jakby wierciły dziurę w moich.
      - Tak, Nouisa – powtórzyłam.
      - Ale jak Nouisa?
      - No góra Nialla, a dół Louisa, zresztą mniejsza z tym. Czego chcesz?
      - Żebyś przestała się wygłupiać i wróciła do pokoju.
      - Nie. Nie wracam. Mam inne plany.
      - Jakie plany?
      - Ymmm...Obiecałam Niallowi, że pomogę mu znaleźć dziewczynę – szczerze mówiąc nie mam bladego pojęcia, czemu to powiedziałam, ale skoro już powiedziałam, to postanowiłam się tego trzymać.
      - Tak? - zdziwił się blondas.
      - Tak – posłałam mu spojrzenie typu: trzymaj-się-mojego-scenariusza-ok?, na które ten na moje szczęście zareagował dokładnie tak, jak tego chciałam:
      - A no tak. Obiecała mi, bo kto lepiej pomoże w znalezieniu dziewczyny, jak nie sama dziewczyna, co nie?
      - No i widzisz. Także wrócę, jak już mu pomogę.
      - Yhym...no to do jutra – powiedział chłodno Harry.
      Dobrze wiedział, że ściemniam, ale mimo to przed wyjściem ucałował mnie w czoło i przytulił. No i...no i jak ja mam się na niego gniewać?...Mimo wszystko postanowiłam zostać na noc u Nialla i Lou. Przecież nie mogę biec za Harrym tylko dlatego, że mnie przytulił, prawda? A może jednak mogę? Dobra nie. Nie dzisiaj. Będę twarda. Muszę być.
      - Wielkie dzięki chłopaki.
      - Spoko – uśmiechnął się Lou.
      - A tak w ogóle, to co cię napadło z tym szukaniem dziewczyny? - spytał blondas.
      - Nie wiem, ale w sumie... - przez chwilę poczułam się tak, jakbym nagle doznała jakiegoś olśnienia - to wcale nie jest taki głupi pomysł – wzięłam laptopa leżącego na szafce i usiadłam razem z nich na jednym z łóżek.
      - Co robisz?
      - No jak to co? Szukam ci dziewczyny Niall – wyjaśniłam, po czym ten usiadł po mojej lewej, natomiast Lou po prawej i uważnie wpatrywali się w otwierane przeze mnie strony.
      - I jak niby masz zamiar to zrobić, co?
      - Co za głupie pytanie Niall... Przecież to oczywiste, że na Twitterze! 

środa, 5 września 2012

Rozdział 29


      A więc mamy trzydziesty lipca. Równe dwa miesiące temu poznałam chłopaków. Czaicie? Zaledwie dwa miesiące, w których zdarzyło się więcej, niż jestem w stanie w ogóle spamiętać. Jak to dobrze, że mam ten mój duży czarny zeszyt z milionem wspomnień, bo bez niego naprawdę nie dałabym rady. Ale chyba teraz powinnam się skupić na czymś innym, a mianowicie na nocnej wiadomości od Lou, która okazała się być samiutkim czubeczkiem przeogromnej góry lodowej stworzonej z czegoś, co potocznie nazywamy problemami. Krótko i na temat: prasa dowiedziała się o Katie. Jak? Gdzie? Kiedy? Wszystko jest prościutkie. Wczoraj podczas powrotu z kawiarni ktoś zrobił nam zdjęcia. Ba! Całą masę zdjęć, a co najlepsze – my nawet się nie zorientowaliśmy... Ciekawie, nie?
      Jest rano. Bardzo, ale to bardzo wcześnie rano. Taka tam czwarta piętnaście... Razem z Harrym przez pół nocy debatowaliśmy nad tym, co teraz powinniśmy zrobić. Stanęło na tym, że nic. Przecież nie ważne co powiemy, bo oni i tak będą wiedzieli swoje. Przykładowo: Harry mówi, że Katie wcale nie jest jego córką, a ja jej matką – prasa mówi, że się wypiera, żeby zmydlić nam oczy. I nie ważne, jak będzie się bronił, bo oni i tak napiszą to, co lepiej się sprzeda. Finito. Musimy pozwolić żyć plotkom własnym życiem, unikając przy tym ponownego kontaktu Katie z aparatem, a może w końcu zapomną...
      - Wiedziałem, że prędzej czy później to się tak skończy – westchnął ciężko, po czym poderwał się z krzesła i podszedł do okna – spójrz – zwrócił się do mnie – tak wielu ludzi na tym świecie, a oni musieli uwziąć się na mnie.
      - Taka jest cena sławy, wiesz? - spytałam przyklejając się do jego pleców i obejmując go w pasie.
      - Sława jest do dupy.
      - Fakt.
      - Czemu ja byłem taki głupi i nie zamówiłem taksówki?! - wydarł się i z całej siły uderzył w szybę. Oho, chyba znowu puściły mu nerwy.
      Nagle słychać płacz Katie.
      - Super... obudziłeś ją – rzuciłam chłodno i podeszłam do małej.
      Jej płacz był coraz głośniejszy. Nic dziwnego. Przecież nikt nie lubi gwałtownych pobudek...
      - No już maleńka, no już – wzięłam ją na ręce i zaczęłam szeptać jej do uszka – nie płacz. Harry już nie krzyknie – posłałam mu stanowcze spojrzenie, na które on zupełnie nie zwrócił uwagi.
      Kilkanaście minut zajęło mi ponowne usypianie małej. Harry w tym czasie nadal stał przy oknie, ale teraz jeszcze zaczął nerwowo gnieść swoją białą koszulkę.
      - Zasnęła. Ty chyba też powinieneś – oznajmiłam ziewając.
      - Nie, dziękuję. Nie chcę spać – zamilkł na chwilę, po czym ni stąd ni zowąd powiedział - To dziwne, wiesz?
      - Co? - zdziwiłam się.
      - To, że wszystkie problemy zaczęły się, gdy cię poznałem.
      - No tak. To wszystko moja wina – zakpiłam – bo wielki Harry Styles nie miał żadnych problemów, dopóki mnie nie spotkał.
      - Miałem, ale nigdy na taką skalę – jego ton, gesty, mina, jego postawa były przesiąknięte tylko i wyłącznie chłodem.
      Przez chwilę pomyślałam nawet, że on naprawdę może mnie winić za to wszystko, co się dzieje, no ale przecież teraz jest zdenerwowany, nie wie co mówi, prawda?...
      - Możesz mi powiedzieć, do czego tak właściwie zmierzasz? - spytałam w końcu.
      - Do niczego. Po prostu stwierdzam fakty.
      - Czyli masz problemy przez to, że się poznaliśmy? To przeze mnie spotkałeś Laurę w Berlinie? Przeze mnie się jej oświadczyłeś? Przeze mnie miała wypadek? Przeze mnie zostawiła ci Katie? Człowieku, pomyśl może zanim coś powiesz, okej? Wiesz, myślenie naprawdę nie boli...
      - Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
      - Nie Harry, nie wiem – mówiłam podniesionym tonem starając się przy tym nie obudzić małej.
      - To pozwól, że ci wyjaśnię.
      Mimo półmroku, jaki panował w całym pomieszczeniu, doskonale widziałam jego twarz. Jego oczy. Jego usta. Był całkowicie poważny. Zdenerwowany i poirytowany również, ale to właśnie powaga przeważała i sprawiała, że słowa padające z jego ust zdawały się być szczere. Przeraźliwie szczere... A może on naprawdę myśli, że to wszystko moja wina?
      - Dobrze, wyjaśnij.
      - A więc zacznijmy od samolotów, później był Niall, który się w tobie zakochał, utknięcie w dole pośrodku lasu... – zaczął wyliczać. W y l i c z a ć! Naprawdę wyliczał i to do tego na palcach! - ... afera ze zdjęciami przed szpitalem, twój upadek na czerwonym dywanie, winda, pocałunek z Lou, a teraz to. Chociaż znając życie, to coś mi jeszcze umknęło...
      - I ty uważasz, że zrobiłam to wszystko specjalnie? - wydukałam starając się za wszelką cenę powstrzymać napływające do oczu łzy.
      - Po prostu mówię, że to dziwne, a o to, czy zrobiłaś to specjalnie powinnaś raczej zapytać siebie.
      - Nie wierzę. No nie wierzę! - krzyknęłam na zważając już na nic. Ani na Katie, ani na Harrego, ani na to, co robię.
      - Gdzie idziesz? - spytał, gdy tylko złapałam za klamkę i zaczęłam mocować się z zamkiem.
      - Nie twoja sprawa! - wydarłam się i wybiegłam z pokoju trzaskając za sobą drzwiami.
      Gdy tylko się zamknęły, usłyszałam płacz Katie. Zrobiło mi się bardzo przykro, że przeze mnie malutka znowu się obudziła, ale naprawdę nad sobą nie panowałam. Skręciłam korytarzem w lewo i usiadłam na ziemi tuż obok czyjegoś pokoju. Płakałam. Musiałam. Po prostu musiałam się wypłakać. Praktycznie wyłam. Jak on mógł w ogóle pomyśleć, że ja..że to moja wina? Przecież tyle razem przeszliśmy i co? I teraz nagle o tym zapomniał, bo ubzdurał sobie, że wszystkie problemy to tylko i wyłącznie moja wina? Czy on naprawdę ma mnie za jakąś pieprzoną intrygantkę?
      Nagle usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. Od razu się podniosłam i zaczęłam ścierać łzy z twarzy, ale na próżno, gdyż nie mogłam zapanować nad tymi, które ciągle lały się z moich oczu.
      - Kaja? Kaja, to ty? - usłyszałam znajomy głos, a raczej powinnam powiedzieć szept.
      - Um..tak – odpowiedziałam, bo co innego mogłam zrobić?
      - Co się stało? - Louis położył swoją ciepłą rękę na moim wychłodzonym ramieniu. Widać było, że naprawdę się przejął. Tylko czemu? Kim ja dla niego jestem, żeby się mną przejmował, no kim, pytam się?
      - Nic, Lou. Jest dobrze. Muszę już iść, a ty wracaj do łózka. Cześć – mówiłam szybko, strasznie szybko, jednak co któreś słowo omalże nie dławiłam się własnymi łzami, które nadal nie przestawały mi cieknąć.
      Gdy tylko ostatni wyraz padł z moich ust, od razu się obróciłam i zaczęłam biec. W oddali usłyszałam tylko „
Kaja, czekaj!”, a następne westchnięcie wskazujące na bezradność i dźwięk zamykanych drzwi. Jak dobrze, że odpuścił...
      Kilka następnych minut starałam się zahamować łzy. Udało się. Parę kolejnych błąkałam się po korytarzu rozmyślając nad tym, gdzie mogłabym się udać i takim właśnie sposobem znalazłam się przed drzwiami do pokoju Emmily i nowej. Zapukałam z nadzieją, że a nuż któraś z nich nie śpi i wpuści mnie do środka. Miałam szczęście. Już po chwili jasnobrązowe drzwi z numerem
106b się otworzyły.
      - Uff – odetchnęłam z ulgą – jak dobrze, że to ty.
      - Co jest? - spytała zupełnie zdezorientowana Emmily ziewając przy tym niemiłosiernie głośno – płakałaś?
      - Eh...Szkoda słów – machnęłam ręką - Mogę trochę u was posiedzieć?
      - Jasne! Wchodź.
      Blondynka wpuściła mnie do środka i bez żadnych zbędnych pytań położyła się do łózka, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna, bo naprawdę nie chciałam teraz gadać o tym, co zaszło pomiędzy mną a Harrym. Następnie nakryła się kołdrą po sam czubek nosa.
      - Spróbuj zasnąć. Dopiero piąta – usłyszałam jej cichy głos tłumiony puchową pierzyną.
      Bez słowa położyłam się koło niej i zamknęłam oczy w oczekiwaniu na sen, który na szczęście dopadł mnie niezwykle szybko.

      Około dziewiątej obudziły mnie głośne krzyki dobiegające z korytarza. Przetarłam oczy i ziewając zwlekłam się z łózka. Ani Emmily, ani Hannah nie było w pokoju. Przyznaję, że trochę mnie to zdziwiło, gdyż dzisiaj również miałyśmy dzień wolny, bo chłopcy byli umówieni na jakieś spotkanie ze swoim menadżerem i innymi ludźmi z branży. I bardzo dobrze, bo nadal nie miałam ochoty oglądać Stylesa. Krzyki z korytarza, które bezczelnie przerwały mój sen, nadal nie ucichły. Wręcz przeciwnie: jak gdyby wezbrały na sile. Powoli i niezwykle ostrożnie podeszłam do drzwi przystawiając do nich prawe ucho. Od razu rozpoznałam głosy awanturników. Emm, Harry i Lou. Bardzo trudno było mi rozpoznać jakiekolwiek słowo, gdyż cała trójka krzyczała niemiłosiernie głośno i do tego robiła to jednocześnie, przez co ich głosy zlewały się w jedną, przeraźliwie hałaśliwą kupę wrzasku. Przez jakiś czas sterczałam przy drzwiach próbując ich zrozumieć, jednak w końcu się poddałam. Uznałam, że czas na kąpiel. I nie jakąś tam byle jaką, tylko na taką porządną. Porządną, godzinną kąpiel, która w końcu pozwoli mi się choć odrobinę odprężyć. Gdy tylko zaczęłam rozglądać się po łazience w poszukiwaniu jakiegoś płynu do kąpieli i szamponu, natrafiłam na pewne cudo, przez które aż podskoczyłam ze szczęścia. Tym cudem było radio. Kto by pomyślał... Niby zwykłe radio, a jak bardzo potrafi uszczęśliwić głupią Kaję. Ach...
      Od razu je włączyłam i ustawiłam tak głośno, jak tylko się dało. Akurat leciało „Slow It Down” Amy Macdonald, więc zaczęłam śpiewać i skakać w rytm piosenki tak zawzięcie, że aż potknęłam się i wylądowałam w prysznicu. Normalnie pierwszym, co powinnam zrobić po takim upadku jest sprawdzenie, czy aby z Bobem wszystko w porządku, ale tym razem miałam to w nosie. Sprawdziłam tylko, czy woda w tej łazience ma już NORMALNY kolor (miała..uff), po czym szybciutko się rozebrałam i wskoczyłam pod prysznic. Wyłączyłam myślenie. Wyłączyłam zamartwianie się i rozważanie wczorajszego wieczoru. Wyłączyłam wszystkich i wszystko oprócz muzyki, która wraz z ciepłym strumieniem wody lejącym się na moje ciało, była najcudowniejszym, co mnie spotkało od kilkunastu ostatnich godzin.
      Parę godzin później...
      Razem z Emm i Daniell siedziałyśmy w jednym z hotelowych pokoi i zawzięcie debatowałyśmy na temat tego, co będzie modne w następnym sezonie. Żadna z nas nie miała ochoty poruszać „cięższych” tematów, choć wszystkie doskonale widziałyśmy, że to one powinny być teraz najważniejsze, ale przecież dziewczyny mają czasem prawo spotkać się i pieprzyć o niczym przez bitych kilka godzin, co nie?
      - Ej dziewczyny – zaczęła Dan – a co będzie z „
pozbyć się Hannah”?
      - Ja na razie odpadam – oznajmiłam od razu.
      - Wydaje mi się, że w tej sytuacji musimy zrobić przerwę – dodała Emm, jednak od razu było widać, że w ogóle nie jest jej to na rękę. Kto wie, jakie demoniczne plany zdążyły się zrodzić w jej głowie przez ostatnią noc...
      - No to w takim razie, skoro jesteśmy wolne, to może wybierzemy się do kina? - zaproponowała brunetka.
      - Przy tym też odpadam. Wybaczcie, ale muszę iść coś załatwić. Jakby kto pytał, to wrócę wieczorem – wstałam i wyszłam.
      Gdzie szłam? Prawdę mówiąc: nie miałam pojęcia. Po prostu chciałam pobyć trochę sama, z dala od tego wszystkiego, a jak przy okazji Harry się trochę o mnie pomartwi, to z pewnością od tego nie umrę. Dla własnej wygody i bezpieczeństwa do mojego stroju dobrałam kamuflaż tj. kapelusz i okulary na pół twarzy (LINK). W pełni zwarta i gotowa kroczyłam przed siebie nie zwracając uwagi na to, gdzie prowadzą mnie moje nogi. Szłam, bo szłam. Od czasu do czasu zdarzało mi się nawet powiedzieć coś do siebie, na szczęście po polsku, więc chociaż nikt mnie nie rozumiał. Nie wiem, ile czasu zajęło mi to bezsensowne spacerowanie, ale gdy tylko rozbolały mnie nogi, zaczęłam rozglądać się za miejscem, w którym mogłabym zrobić sobie mały przystanek. Koniec końców stanęło na niezwykle klimatycznym sklepie muzycznym. Poza tym jego klimatem, już na pierwszy rzut oka zorientowałam się, że jest niezwykle, że tak określę: ekskluzywny i nie dlatego, że ceny większości instrumentów były jak z kosmosu, ale dlatego, że od razu dało się wychwycić niezwykłą dokładność ich wykonania.
      Całe pomieszczenie było niezwykle jasne. W wystroju przeważały wstawki z jasnego drewna, a tonacja barw utrzymana była w obrębie brązów i beży. W tle 
leciała przyjemna dla ucha akustyczna muzyka, lecz w całym sklepie były zaledwie trzy osoby. Oczywiście pierwszym, co zrobiłam po przekroczeniu progu, było udanie się do działu z instrumentami etnicznymi i napawanie się ich pięknem. 
      - W czym mogę pomóc? - spytał około dwudziestopięcioletni chłopak, który najwyraźniej tu pracował.
      - Właściwie to jeszcze nie wiem – uśmiechnęłam się do niego zdejmując okulary – chociaż w sumie... skoro już tu jestem, to mogę cię trochę pomęczyć.
      - Ależ nie ma sprawy. Od tego tu jestem – odwzajemnił uśmiech.
      - No to poleć mi jakieś dobre djembe z metalowym naciągiem.
      - Djembe?
      - A co cię tak dziwi? - spytałam widząc jego zdezorientowaną minę.
      - Wybacz, ale gdy tylko tu weszłaś byłem pewien, że grasz na jakimś instrumencie smyczkowym, albo flecie lub chociażby na fortepianie, ale na pewno nie pomyślałbym o djembe.
      - Aha. No okej. Nic się nie stało. A wracając do poprzedniego tematu, to co mi polecisz?
      Kilkanaście minut Jared (bo tak właśnie nazywał się obsługujący mnie chłopak) przedstawiał mi ofertę sklepu w zakresie instrumentów etnicznych omawiając przy tym każdy, nawet jej najmniejszy szczegół. A tak w ogóle to nie dałabym sobie ręki uciąć, ale chyba dopóki nie dowiedział się, ile mam lat, to próbował mnie podrywać. Tak czy siak skończyło się na tym, że siedziałam przy pianinie, na którym grał Jared przygrywając mu do melodii z filmu „Piraci z Karaibów” (co brzmiało mniej więcej tak: LINK). Pod koniec piosenki kierownik (przynajmniej tak miał napisane na plakietce) podszedł do Jareda i niezbyt przyjemnym tonem oznajmił mu, że właśnie zjawił się klient umówiony na jakieś tam coś tam. Tak więc najpierw chłopak sprzedał mi bęben, a potem pożegnaliśmy się i zaczęłam podążać w stronę wyjścia, gdy nagle natknęłam się na znajomą twarz.
      - Hej! Nick? Dobrze pamiętam? - udawałam głupią, ale doskonale wiedziałam, że to on. Ten Nick. Ten, który jest prawdziwym ojcem Katie i którego ostatni raz widziałam na pogrzebie Laury. Co on tu do cholery robi?!
      - Tak, a ty...dziewczyna z pogrzebu? Kurcze, jak to beznadziejnie zabrzmiało – zrobił facepalm'a, na co ja od razu zaczęłam chichotać – Wybacz, ale nie pamiętam imienia – poczerwieniał.
      - Kaja – uśmiechnęłam się.
      - Czyli wy się znacie? - wtrącił Jared. A więc to Nick był tym umówionym klientem.
      - Troszkę – uśmiechnął się chłopak.
      Okazało się, że Nick przyszedł tu po odbiór gitary, a dosłownie dziesięć minut później siedziałam razem z nim w kawiarni obok i czekałam na zamówioną kawę.
      - Tak więc Kaju, powiedz mi, co cię sprowadza do Nowego Jorku? – zaczął przerywając niezręczną ciszę, która z każdą kolejną chwilą była coraz gorsza.
      - Jestem w trasie z chłopakami.
      - Z One Direction?
      - Dokładnie – uśmiechnęłam się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
      Siedziałam przy jednym stole z chłopakiem, który był powodem jednej z dwóch największych tajemnic, jakie skrywałam przed światem, a do tego i on nie miał o niczym bladego pojęcia. Nasza rozmowa w ogóle się nie kleiła. Kilka wzajemnych pytań o to, skąd znaliśmy Laurę, jakie mamy plany na przyszłość i tyle. Koniec wspólnych tematów. Co chwila zerkaliśmy na nasze telefony z nadzieją, że a nuż ktoś zadzwoni i wybawi nas z niezręcznej sytuacji, jaką stało się nasze spotkanie. Gdy tylko dopiliśmy zamówione kawy, byłam pewna, że się rozstaniemy i w końcu skończymy tą całą farsę, ale wtedy on zupełnie mnie zaskoczył.
      - Czytałem dzisiaj o tej aferze z dzieckiem. Prasa jest niemożliwa...
      - Masz rację. Wymyślają sobie coś nie zważając na to, jak ranią tym danego człowieka.
      - Czyli to nie jest dziecko Harrego?
      - Nie – uśmiechnęłam się, choć to wcale nie był szczery uśmiech. Chciałam jedynie jak najszybciej odpowiedzieć na wszystkie jego pytania i oznajmić, że muszę już lecieć.
      - I chyba też nie twoje, co? - Czemu on nagle zrobił się taki wścibski? A nawet jakby było moje, to coś by się wtedy stało?
      - Moje też nie – znowu się uśmiechnęłam, lecz tym razem zrobiłam to jeszcze sztuczniej.
      - Skoro ani nie Harrego, ani nie twoje, to czyje?
      - Twoje – rzuciłam bez większego namysłu.

________________________________________________________________________
Nowe rozdziały od teraz będą się pojawiały raz na tydzień. Niestety nie dam rady częściej, bo już od samego początku mam niezły zapiernicz w szkole.