Wtorek; 16.04.2013
Obrzeża Londynu; dom
Nialla
Po godzinie dwudziestej
Wkroczyliśmy na próg werandy domu Nialla. Przystanęłam na chwilkę, by lepiej przyjrzeć się okazałości jego domu, przez co mijający mnie zewsząd ludzie zahaczali swoimi ramionami o moje, więc z trudem zdołałam utrzymać względnie pionową pozycję. Z momentem otwarcia mosiężnych drzwi willi, wydarzenia nabrały piorunująco szybkiego tempa. Na werandę wylała się lawina znajomych twarzy. Każda z nich coś do mnie mówiła, przytulała, pokrzepiająco poklepywała po ramieniu, a ja, jak ten kołek stałam cały czas w tym samym miejscu i zastanawiałam się nad tym, czy zwyczajnie pozostawałam jeszcze w stanie ogłupienia po locie, czy może nie umiem już sobie radzić z ludźmi...
Fakt był taki, że nie potrafiłam się do nich dopasować. Jakby całość zebranych osób tworzyła razem idealnie zgraną układankę, a mój niepasujący nigdzie kształt psuł cały efekt. Oni jakby z litości przymrużali oczy na odmienność, która nosiła całkowicie przeciętne imię „Kaja”, by oszczędzić mi przykrości, a ja nie mogłam zrobić nic innego, niż po prostu się na to godzić.
Nim się obejrzałam, Niall z Liamem i Harrym zaprowadzili mnie i rodziców do pokoi gościnnych na pierwszym piętrze, po czym nabuzowany zdecydowanym nadmiarem pozytywnej energii Horan ogłosił, że mam się odświeżyć i stawić na dole najszybciej, jak tylko się da, gdyż czeka na nas uroczysta kolacja. Tak więc nie mając żadnego wyboru przebrałam się ze znoszonych, poczciwych dresów w najluźniejszą sukienkę [LINK], jaką spakowałam do walizki, rozpuściłam warkocz przerzucając jasno-brązowe fale na plecy i powolnym, nadal oszołomionym krokiem zeszłam na dół.
Krocząc w tempie szczątkowo-udawanej gracji ogarnęło mnie dziwne poczucie izolacji. Głównie dlatego, że w domu Nialla już ze schodów widać było jadalnię – ogromną, skąpaną w blasku gustownego, lakierowanego drewna, beżu oraz złota – w której przy pięcio lub nawet sześciometrowym stole siedziała grupa dwunastu roześmianych, doskonale bawiących się ludzi, a pomiędzy nimi z pewnością nie było miejsca na posępną i totalnie zagubioną, pechową trzynastkę, taką jak ja. Poza tym rozmieszczenie towarzystwa w ogóle mi nie odpowiadało...
Po godzinie dwudziestej
Wkroczyliśmy na próg werandy domu Nialla. Przystanęłam na chwilkę, by lepiej przyjrzeć się okazałości jego domu, przez co mijający mnie zewsząd ludzie zahaczali swoimi ramionami o moje, więc z trudem zdołałam utrzymać względnie pionową pozycję. Z momentem otwarcia mosiężnych drzwi willi, wydarzenia nabrały piorunująco szybkiego tempa. Na werandę wylała się lawina znajomych twarzy. Każda z nich coś do mnie mówiła, przytulała, pokrzepiająco poklepywała po ramieniu, a ja, jak ten kołek stałam cały czas w tym samym miejscu i zastanawiałam się nad tym, czy zwyczajnie pozostawałam jeszcze w stanie ogłupienia po locie, czy może nie umiem już sobie radzić z ludźmi...
Fakt był taki, że nie potrafiłam się do nich dopasować. Jakby całość zebranych osób tworzyła razem idealnie zgraną układankę, a mój niepasujący nigdzie kształt psuł cały efekt. Oni jakby z litości przymrużali oczy na odmienność, która nosiła całkowicie przeciętne imię „Kaja”, by oszczędzić mi przykrości, a ja nie mogłam zrobić nic innego, niż po prostu się na to godzić.
Nim się obejrzałam, Niall z Liamem i Harrym zaprowadzili mnie i rodziców do pokoi gościnnych na pierwszym piętrze, po czym nabuzowany zdecydowanym nadmiarem pozytywnej energii Horan ogłosił, że mam się odświeżyć i stawić na dole najszybciej, jak tylko się da, gdyż czeka na nas uroczysta kolacja. Tak więc nie mając żadnego wyboru przebrałam się ze znoszonych, poczciwych dresów w najluźniejszą sukienkę [LINK], jaką spakowałam do walizki, rozpuściłam warkocz przerzucając jasno-brązowe fale na plecy i powolnym, nadal oszołomionym krokiem zeszłam na dół.
Krocząc w tempie szczątkowo-udawanej gracji ogarnęło mnie dziwne poczucie izolacji. Głównie dlatego, że w domu Nialla już ze schodów widać było jadalnię – ogromną, skąpaną w blasku gustownego, lakierowanego drewna, beżu oraz złota – w której przy pięcio lub nawet sześciometrowym stole siedziała grupa dwunastu roześmianych, doskonale bawiących się ludzi, a pomiędzy nimi z pewnością nie było miejsca na posępną i totalnie zagubioną, pechową trzynastkę, taką jak ja. Poza tym rozmieszczenie towarzystwa w ogóle mi nie odpowiadało...
Chyba nie muszę
mówić, dlaczego...
Na przekór wszystkiemu wciągnęłam w płuca możliwie maksymalną dawkę powietrza, poprawiłam włosy spoglądając przy tym na swoje odbicie w gigantycznym lustrze powieszonym zaraz obok schodów i wreszcie wkroczyłam do jadalni połączonej z holem ogromnym łukiem w ścianie.
Stopniowo spojrzenia wszystkich zaczęły spoczywać na mnie. Twarz Harrego momentalnie rozjaśnił uśmiech, obok którego tradycyjnie pojawiły się dwa urocze dołeczki. Odwzajemniłam go prawie szczerze. Gdy usiadłam, rozmowy wokół mnie się skończyły. Ludzie zamilkli, jak gdyby na coś oczekując. Wtedy jeszcze nie do końca byłam pewna na co.
Spoglądając ukradkiem na Louisa siedzącego dokładnie naprzeciwko mnie, poczułam, jak serce zaczyna szaleć. Biło za mocno. O wiele za mocno.
- Miło, że do nas dołączyłaś Kaju - odezwał się pozornie uprzejmym tonem menadżer chłopaków i wtedy też lustrując twarze pozostałej dwunastki zrozumiałam, po co tak naprawdę się tu znaleźliśmy. Nie wszyscy chętnie, lecz wszyscy przez jakieś umowy. Nawet Eleanor. Jej zadanie: zgrywać idealnie kochającą dziewczynę Tomlinsona na jutrzejszej rozprawie, bo przecież nie dało się zapomnieć, że ich związek nadal żył w mediach pełną parą... Przedstawienie oficjalnie się rozpoczęło.
Na przekór wszystkiemu wciągnęłam w płuca możliwie maksymalną dawkę powietrza, poprawiłam włosy spoglądając przy tym na swoje odbicie w gigantycznym lustrze powieszonym zaraz obok schodów i wreszcie wkroczyłam do jadalni połączonej z holem ogromnym łukiem w ścianie.
Stopniowo spojrzenia wszystkich zaczęły spoczywać na mnie. Twarz Harrego momentalnie rozjaśnił uśmiech, obok którego tradycyjnie pojawiły się dwa urocze dołeczki. Odwzajemniłam go prawie szczerze. Gdy usiadłam, rozmowy wokół mnie się skończyły. Ludzie zamilkli, jak gdyby na coś oczekując. Wtedy jeszcze nie do końca byłam pewna na co.
Spoglądając ukradkiem na Louisa siedzącego dokładnie naprzeciwko mnie, poczułam, jak serce zaczyna szaleć. Biło za mocno. O wiele za mocno.
- Miło, że do nas dołączyłaś Kaju - odezwał się pozornie uprzejmym tonem menadżer chłopaków i wtedy też lustrując twarze pozostałej dwunastki zrozumiałam, po co tak naprawdę się tu znaleźliśmy. Nie wszyscy chętnie, lecz wszyscy przez jakieś umowy. Nawet Eleanor. Jej zadanie: zgrywać idealnie kochającą dziewczynę Tomlinsona na jutrzejszej rozprawie, bo przecież nie dało się zapomnieć, że ich związek nadal żył w mediach pełną parą... Przedstawienie oficjalnie się rozpoczęło.
***
- Za rozprawę! - z lekka
podpity menadżer One Direction wzrósł energiczny toast.
- Za rozprawę! - odkrzyknęła z pełną werwą większa część towarzystwa. Ta część, która albo jeszcze ufała jego „genialnym pomysłom”, albo dorównywała mu poziomem upojenia alkoholowego oraz ilością pozytywnej energii.
- Oby jutro wszystko poszło po naszej myśli - dodał mężczyzna, gdy cała reszta zaczynała pić szampana.
Z racji tego, że ten trunek w ogóle mi nie zasmakował, odstawiłam prawie pełen kieliszek na stół i ponownie usiadłam na swoim miejscu. Nie byłam w stanie ukryć tego, że przez cały wieczór nachalnie gapiłam się na Louisa oraz tego, jak bardzo bolała mnie jego obojętność. Ani na sekundę jego oczy nie spoczęły na moich. Za to spojrzenie El czułam na sobie dosłownie bezustannie. Po zajęciu miejsca ponownie zagłębiłam się w wizerunku Tomlinsona, który tak potwornie różnił się od tego, jaki pamiętałam. To nie był ani Louis z Księżycowej Nocy, ani Louis-bohater rozplątujący więzy na moich rękach. Ten wydawał się... sama nie wiem jaki... Na jego twarzy nadal można było wypatrzeć blizny i coś w rodzaju ledwie widocznych zasinień, lecz uśmiech wydawał się szczery, niewymuszony, prawdziwy... Miałam wrażenie, że on o niczym nie pamięta, że wygrał z tym i żyje na nowo, bez ciężaru tamtego koszmaru. Patrzyłam na niego, na to, jak zwinnie omija mnie wzrokiem i cholernie mu zazdrościłam. Kiedy dzwoniłam do chłopaków pytając o to, jak on się czuje od dłuższego czasu odpowiadali, że dobrze. Jednak myślałam wtedy: mówią tak, żebym się nie martwiła, żeby mnie uspokoić... Myliłam się. Louis naprawdę miał się dobrze. Całkowicie dobrze. Cholera, za dobrze! Przez to i przez fakt, że zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, poczułam się nikim. Najgorszym śmieciem. Odpadem, którego ludzkość powinna się pozbyć. Co myśleli o mnie ludzie wokół? Przecież widzieli Louisa. On sobie poradził. Potrafił. Ja nie. A to chyba mogło świadczyć tylko o jednym... i stuprocentowo upewniało we wszystkim, co stawiało mnie w złym świetle.
- Kaja - poczułam szturchnięcie w prawe ramię.
- Hmm? - automatycznie odwróciłam się w stronę Sila, który z bananem przyklejonym do twarzy szepnął mi na ucho:
- Przestań, bo wypalisz mu wzrokiem dziurę w czaszce. - Nie odpowiedziałam. Jedynie przewróciłam lekceważąco oczami, po czym grzecznie skupiłam wzrok na swoim talerzu, a ściślej na przepysznie wyglądającym suflecie truskawkowym. Był całkiem smaczny... no dobra: nieziemsko smaczny. Tak smaczny, że gdy go jadłam pochłonął moją uwagę do stopnia, że zauważyłam jego niebiesko-zielone tęczówki dopiero wtedy, kiedy z zapchanymi ustami sięgałam po szklankę z piciem.
Oczy Louisa przez kilka sekund znajdowały się na równi z moimi. W końcu złapałam z nim kontakt, o jakim marzyłam przez ostatnie miesiące i... sparaliżowało mnie. To spojrzenie. On. Tak blisko. Zamarłam z ręką w powietrzu. Miałam mu tyle do powiedzenia. Tak wiele chciałam się dowiedzieć...
Chwila nieuwagi i dół brzucha stał się cały mokry.
- Chryste! - mama od razu zaczęła ścierać wodę ze stołu oraz ze mnie. - Jak opatrunek? Przeciekł?
- Nie - odpowiedziałam automatycznie. - Nie wiem... Tak.
- Trzeba zmienić. Chodź na górę. - Kobieta wręcz ciągnęła mnie za sobą w stronę holu, a ja jak jakaś kompletna wariatka zamiast pod nogi spoglądałam do tyłu na oczy, które wreszcie mnie zauważyły i które nadal patrzyły...
Gdy mama uporała się wreszcie z niemałym kawałkiem specjalnej, elastycznej opaski ciągnącej się od zapięcia stanika aż do górnej linii majtek, a ja wskoczyłam w coś suchego, w głowie miałam już tylko jedno: porozmawiać z Louisem.
Dzisiaj.
Teraz.
Zaraz.
Przed rozprawą.
Jeszcze przed rozprawą...
Natknęłam się na niego w korytarzu zaraz po wyjściu z sypialni. Byliśmy zupełnie sami.
- Cześć - uśmiechnęłam się nieśmiało zaciskając wargi.
- Cześć - odpowiedział, lecz ku mojemu zdziwieniu, zamiast podejść do mnie, obrał stricte przeciwny kierunek.
Może i powinnam wtedy po prostu stać nie reagując. Może i powinnam wybrać na tą rozmowę inny, lepszy moment. Może i on nie był w nastroju na poruszanie takich tematów. Może... Jednak cierpliwość oraz cała reszta typowo ludzkich cech wyparowała ze mnie, gdy traciłam człowieczeństwo i tak samo jak ono, nadal nie chciała powrócić.
- Proszę - ruszyłam za nim chwytając za przedramię praktycznie w ostatniej chwili. Jeszcze kilka sekund i ot tak udałoby mu się zniknąć za dębowymi drzwiami jakiegoś pokoju, łazienki, czy Bóg wie czego.
- O co? - odwrócił się chyba tylko dlatego, że przez mój uścisk stracił swoją szansę na ucieczkę.
- Porozmawiajmy.
- Słucham - oświadczył wręcz wyczekująco krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Takie tam niewerbalne „odwal się”.
- Dobrze wyglądasz. Jak się czujesz? Boisz się jutra? W ogóle o tym myślisz? Jak sobie poradziłeś? Czemu się nie odzywałeś? Mam tyle pytań... - wystrzeliłam słowami jak z procy.
- Jak człowiek ma właściwe priorytety, to może wygrać ze wszystkim.
- A ty masz takie?
- Skoro uważasz, że sobie poradziłem, to chyba tak.
- A zdradzisz mi je?
- One do ciebie nie pasują.
- Skąd wiesz?
- Znam cię. - Przy tym stwierdzeniu bacznie przyjrzał się mojej twarzy. Zrobiłam krok w jego stronę, lecz czując bijący od chłopaka chłód, od razu się cofnęłam.
- To prawda, znasz - przytaknęłam mu. - Jak mało kto.
- Jak nikt - zaznaczył stanowczo i wtedy kolejny raz tego wieczoru mnie zaskoczył.
W mgnieniu oka zrobił dwa kroki w moją stronę, a potem dokładnie otoczył silnymi ramionami odskakując tak szybko, że nawet nie zdołałam odwzajemnić tego gestu.
- Nasza relacja to jedna wielka pieprzona sinusoida. Jest dobrze, jest źle. Dobrze, źle. Dobrze, źle. I wiesz co? Mam już tego dosyć. Kocham swoje życie i nie mam zamiaru go zmieniać. Jest dobrze tak, jak jest, a ty wcale nie jesteś mi potrzebna - powiedział na jednym tchu, po czym odwrócił się do mnie plecami i chwycił za klamkę. Miałam wrażenie, że mówił to bardziej do siebie, niż do mnie. Jakby chciał coś sobie udowodnić, albo wmówić.
- Louis... - jęknęłam próbując go zatrzymać. Lecz ten zaskoczył mnie po raz trzeci...
- Ed nauczył mnie tylko jednego. Nie warto być dobrym dla kogoś, kto docenia to tylko na pokaz, kiedy jest mu to na rękę. - Zamarłam, gdyż wydźwięk tego, co powiedział, miał dla mnie zdecydowanie zbyt bolesne znaczenie. Co gorsza właśnie wtedy dostrzegłam w jego spojrzeniu ból oraz pretensje, które wcześniej tak skrzętnie udawało mu się zamaskować.
- Przepraszam... tak bardzo... - nic więcej nie byłam w stanie mu powiedzieć. Choć w głębi serca pragnęłam tylko tego, by całe jego cierpienie stało się moim. On na to nie zasłużył... Nie zasłużył.
- Do jutra - pożegnał się i chwilę później na korytarzu nie było nawet najmniejszego śladu po jego obecności. Miałam gdzieś wszystkie przykre słowa, jakie od niego usłyszałam. Miałam gdzieś to, że nie chciał mnie znać i to, za kogo mnie uważał. Chciałam po prostu zrobić coś, dzięki czemu nie będzie go już bolało... nawet jeśli musiałabym zapłacić za to ceną całego szczęścia, jakie mi ofiarował.
Środa; 17.04.2013
- Za rozprawę! - odkrzyknęła z pełną werwą większa część towarzystwa. Ta część, która albo jeszcze ufała jego „genialnym pomysłom”, albo dorównywała mu poziomem upojenia alkoholowego oraz ilością pozytywnej energii.
- Oby jutro wszystko poszło po naszej myśli - dodał mężczyzna, gdy cała reszta zaczynała pić szampana.
Z racji tego, że ten trunek w ogóle mi nie zasmakował, odstawiłam prawie pełen kieliszek na stół i ponownie usiadłam na swoim miejscu. Nie byłam w stanie ukryć tego, że przez cały wieczór nachalnie gapiłam się na Louisa oraz tego, jak bardzo bolała mnie jego obojętność. Ani na sekundę jego oczy nie spoczęły na moich. Za to spojrzenie El czułam na sobie dosłownie bezustannie. Po zajęciu miejsca ponownie zagłębiłam się w wizerunku Tomlinsona, który tak potwornie różnił się od tego, jaki pamiętałam. To nie był ani Louis z Księżycowej Nocy, ani Louis-bohater rozplątujący więzy na moich rękach. Ten wydawał się... sama nie wiem jaki... Na jego twarzy nadal można było wypatrzeć blizny i coś w rodzaju ledwie widocznych zasinień, lecz uśmiech wydawał się szczery, niewymuszony, prawdziwy... Miałam wrażenie, że on o niczym nie pamięta, że wygrał z tym i żyje na nowo, bez ciężaru tamtego koszmaru. Patrzyłam na niego, na to, jak zwinnie omija mnie wzrokiem i cholernie mu zazdrościłam. Kiedy dzwoniłam do chłopaków pytając o to, jak on się czuje od dłuższego czasu odpowiadali, że dobrze. Jednak myślałam wtedy: mówią tak, żebym się nie martwiła, żeby mnie uspokoić... Myliłam się. Louis naprawdę miał się dobrze. Całkowicie dobrze. Cholera, za dobrze! Przez to i przez fakt, że zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, poczułam się nikim. Najgorszym śmieciem. Odpadem, którego ludzkość powinna się pozbyć. Co myśleli o mnie ludzie wokół? Przecież widzieli Louisa. On sobie poradził. Potrafił. Ja nie. A to chyba mogło świadczyć tylko o jednym... i stuprocentowo upewniało we wszystkim, co stawiało mnie w złym świetle.
- Kaja - poczułam szturchnięcie w prawe ramię.
- Hmm? - automatycznie odwróciłam się w stronę Sila, który z bananem przyklejonym do twarzy szepnął mi na ucho:
- Przestań, bo wypalisz mu wzrokiem dziurę w czaszce. - Nie odpowiedziałam. Jedynie przewróciłam lekceważąco oczami, po czym grzecznie skupiłam wzrok na swoim talerzu, a ściślej na przepysznie wyglądającym suflecie truskawkowym. Był całkiem smaczny... no dobra: nieziemsko smaczny. Tak smaczny, że gdy go jadłam pochłonął moją uwagę do stopnia, że zauważyłam jego niebiesko-zielone tęczówki dopiero wtedy, kiedy z zapchanymi ustami sięgałam po szklankę z piciem.
Oczy Louisa przez kilka sekund znajdowały się na równi z moimi. W końcu złapałam z nim kontakt, o jakim marzyłam przez ostatnie miesiące i... sparaliżowało mnie. To spojrzenie. On. Tak blisko. Zamarłam z ręką w powietrzu. Miałam mu tyle do powiedzenia. Tak wiele chciałam się dowiedzieć...
Chwila nieuwagi i dół brzucha stał się cały mokry.
- Chryste! - mama od razu zaczęła ścierać wodę ze stołu oraz ze mnie. - Jak opatrunek? Przeciekł?
- Nie - odpowiedziałam automatycznie. - Nie wiem... Tak.
- Trzeba zmienić. Chodź na górę. - Kobieta wręcz ciągnęła mnie za sobą w stronę holu, a ja jak jakaś kompletna wariatka zamiast pod nogi spoglądałam do tyłu na oczy, które wreszcie mnie zauważyły i które nadal patrzyły...
Gdy mama uporała się wreszcie z niemałym kawałkiem specjalnej, elastycznej opaski ciągnącej się od zapięcia stanika aż do górnej linii majtek, a ja wskoczyłam w coś suchego, w głowie miałam już tylko jedno: porozmawiać z Louisem.
Dzisiaj.
Teraz.
Zaraz.
Przed rozprawą.
Jeszcze przed rozprawą...
Natknęłam się na niego w korytarzu zaraz po wyjściu z sypialni. Byliśmy zupełnie sami.
- Cześć - uśmiechnęłam się nieśmiało zaciskając wargi.
- Cześć - odpowiedział, lecz ku mojemu zdziwieniu, zamiast podejść do mnie, obrał stricte przeciwny kierunek.
Może i powinnam wtedy po prostu stać nie reagując. Może i powinnam wybrać na tą rozmowę inny, lepszy moment. Może i on nie był w nastroju na poruszanie takich tematów. Może... Jednak cierpliwość oraz cała reszta typowo ludzkich cech wyparowała ze mnie, gdy traciłam człowieczeństwo i tak samo jak ono, nadal nie chciała powrócić.
- Proszę - ruszyłam za nim chwytając za przedramię praktycznie w ostatniej chwili. Jeszcze kilka sekund i ot tak udałoby mu się zniknąć za dębowymi drzwiami jakiegoś pokoju, łazienki, czy Bóg wie czego.
- O co? - odwrócił się chyba tylko dlatego, że przez mój uścisk stracił swoją szansę na ucieczkę.
- Porozmawiajmy.
- Słucham - oświadczył wręcz wyczekująco krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Takie tam niewerbalne „odwal się”.
- Dobrze wyglądasz. Jak się czujesz? Boisz się jutra? W ogóle o tym myślisz? Jak sobie poradziłeś? Czemu się nie odzywałeś? Mam tyle pytań... - wystrzeliłam słowami jak z procy.
- Jak człowiek ma właściwe priorytety, to może wygrać ze wszystkim.
- A ty masz takie?
- Skoro uważasz, że sobie poradziłem, to chyba tak.
- A zdradzisz mi je?
- One do ciebie nie pasują.
- Skąd wiesz?
- Znam cię. - Przy tym stwierdzeniu bacznie przyjrzał się mojej twarzy. Zrobiłam krok w jego stronę, lecz czując bijący od chłopaka chłód, od razu się cofnęłam.
- To prawda, znasz - przytaknęłam mu. - Jak mało kto.
- Jak nikt - zaznaczył stanowczo i wtedy kolejny raz tego wieczoru mnie zaskoczył.
W mgnieniu oka zrobił dwa kroki w moją stronę, a potem dokładnie otoczył silnymi ramionami odskakując tak szybko, że nawet nie zdołałam odwzajemnić tego gestu.
- Nasza relacja to jedna wielka pieprzona sinusoida. Jest dobrze, jest źle. Dobrze, źle. Dobrze, źle. I wiesz co? Mam już tego dosyć. Kocham swoje życie i nie mam zamiaru go zmieniać. Jest dobrze tak, jak jest, a ty wcale nie jesteś mi potrzebna - powiedział na jednym tchu, po czym odwrócił się do mnie plecami i chwycił za klamkę. Miałam wrażenie, że mówił to bardziej do siebie, niż do mnie. Jakby chciał coś sobie udowodnić, albo wmówić.
- Louis... - jęknęłam próbując go zatrzymać. Lecz ten zaskoczył mnie po raz trzeci...
- Ed nauczył mnie tylko jednego. Nie warto być dobrym dla kogoś, kto docenia to tylko na pokaz, kiedy jest mu to na rękę. - Zamarłam, gdyż wydźwięk tego, co powiedział, miał dla mnie zdecydowanie zbyt bolesne znaczenie. Co gorsza właśnie wtedy dostrzegłam w jego spojrzeniu ból oraz pretensje, które wcześniej tak skrzętnie udawało mu się zamaskować.
- Przepraszam... tak bardzo... - nic więcej nie byłam w stanie mu powiedzieć. Choć w głębi serca pragnęłam tylko tego, by całe jego cierpienie stało się moim. On na to nie zasłużył... Nie zasłużył.
- Do jutra - pożegnał się i chwilę później na korytarzu nie było nawet najmniejszego śladu po jego obecności. Miałam gdzieś wszystkie przykre słowa, jakie od niego usłyszałam. Miałam gdzieś to, że nie chciał mnie znać i to, za kogo mnie uważał. Chciałam po prostu zrobić coś, dzięki czemu nie będzie go już bolało... nawet jeśli musiałabym zapłacić za to ceną całego szczęścia, jakie mi ofiarował.
Środa; 17.04.2013
Kuchnia w domu
Nialla
Pierwsza trzynaście
- Ciężka noc? - spytał Liam, gdy tylko stanęłam we framudze szeroko otwartych drzwi kuchennych. On natomiast siedział przy kuchennej wyspie trzymając w rękach kubek z jakąś parującą cieczą. Pachniało niesamowicie słodko.
- Nawet nie wiesz jak... - odparłam siadając koło niego. W całym pomieszczeniu panował półmrok rozświetlany jedynie przez szereg maleńkich lampek pod górnymi szafkami przymocowanymi na ścianie. Promienie perfekcyjnie zgrywały się z otoczeniem, a sposób w jaki odbijały się od jasnych blatów wprawiał mnie w zachwyt. Piękno rzeczy martwych naprawdę potrafiło czarować...
- Gorące kakao potrafi zdziałać cuda - uśmiechnął się nieznacznie wskazując wzrokiem na swój kubek, czerwony w białe kropki - a już szczególnie takie z piankami, bitą śmietaną i syropem czekoladowym. Mniam! Może skosztujesz?
- Nie mogę - bezradnie wzruszyłam ramionami. - Uczulenie na czekoladę. Pamiętasz? - wytknęłam mu zadziornie język. - Ale skoro jesteś taki chętny do częstowania mnie, to napiłabym się herbaty.
- Mówisz, masz.
Pierwsza trzynaście
- Ciężka noc? - spytał Liam, gdy tylko stanęłam we framudze szeroko otwartych drzwi kuchennych. On natomiast siedział przy kuchennej wyspie trzymając w rękach kubek z jakąś parującą cieczą. Pachniało niesamowicie słodko.
- Nawet nie wiesz jak... - odparłam siadając koło niego. W całym pomieszczeniu panował półmrok rozświetlany jedynie przez szereg maleńkich lampek pod górnymi szafkami przymocowanymi na ścianie. Promienie perfekcyjnie zgrywały się z otoczeniem, a sposób w jaki odbijały się od jasnych blatów wprawiał mnie w zachwyt. Piękno rzeczy martwych naprawdę potrafiło czarować...
- Gorące kakao potrafi zdziałać cuda - uśmiechnął się nieznacznie wskazując wzrokiem na swój kubek, czerwony w białe kropki - a już szczególnie takie z piankami, bitą śmietaną i syropem czekoladowym. Mniam! Może skosztujesz?
- Nie mogę - bezradnie wzruszyłam ramionami. - Uczulenie na czekoladę. Pamiętasz? - wytknęłam mu zadziornie język. - Ale skoro jesteś taki chętny do częstowania mnie, to napiłabym się herbaty.
- Mówisz, masz.
***
- Li? - odezwałam się nagle przerywając przyjemną ciszę między nami, a mój oddech zakłócił nieco strumień pary unoszący się znad kubka z resztką herbaty.
- Hmm?
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne, pytaj - odparł wgapiając się w przestrzeń za oknem. Ja też się na nią gapiłam. Ten widok go uspokajał, lecz mnie wręcz przeciwnie: przerażał i stresował. Czerń drzew i krzewów poruszanych wiatrem w otoczeniu granatu nocnego nieba. Ten obraz zdawał się być zbyt niebezpieczny na to, by znaleźć w nim spokój... a jednak. Liam gdzieś go tam widział. Mi niestety kojarzył się tylko z jednym: z Edem.
- Czym jest niezależność? - wypaliłam bez głębszego zastanowienia.
- Niezależność? Hmm... Niezależność to dla mnie takie coś... To ustalenie sobie swoich własnych granic. A dlaczego chcesz to wiedzieć? - wydawał się być zdziwiony zarówno pytaniem, jak i swoją odpowiedzią, lecz mimo to nadal patrzył się w to samo niemożliwe do określenia przeze mnie miejsce.
- Po prostu... W nocy nachodzą mnie takie filozoficzne pytania, ale przeważnie wszyscy śpią i nie ma mi kto na nie odpowiedzieć.
- Polecam swoją bezsenność na przyszłość - kątem oka zauważyłam na jego twarz jakiś dziwny rodzaj zadowolonego, a zarazem rozbawionego uśmiechu.
- Na sto procent jeszcze ją wykorzystam - uniosłam lekko kąciki ust ku górze, po czym dopiłam ostatni łyk gorącej herbaty i wstałam, by odstawić szklankę do zmywarki. - Dobranoc Li.
- Dobranoc Kaju. Powodzenia jutro.
- Dziękuję, przyda się...
Ten sam dzień
Siódma czterdzieści rano
- Powtórzmy raz jeszcze - odezwał się formalnym tonem menadżer chłopaków. - Wy czterej pilnujecie Kai - wskazał ręką na mundurowych koło mnie - a wy Louisa - zasygnalizował czwórce wchodzącej do holu. Pozostała szóstka otoczy resztę zespołu. Pamiętajcie, że na miejscu może być mnóstwo ludzi i jeszcze więcej prasy, więc wszystko musi być pod kontrolą. W chwili naszego przyjazdu droga będzie zamknięta, a nasza trasa pilnowana przez policję, także o to i o korki nie musimy się martwić. Najważniejsze, żeby bez szwanku przeprowadzić wszystkich z aut do sądu, a później z sądu do aut. Nie zatrzymujcie się na żadne wywiady i najlepiej nawet nie patrzcie na prasę. Po prostu utorujcie im drogę... - mężczyzna mówił i mówił, a ja stałam niemalże nieruchomo patrząc się na swoje odbicie w tym samym lustrze, co zeszłego wieczoru. Z pełną uwagą sprawdziłam, czy koczek na mojej głowie trzyma się tak, jak powinien i czy strój [LINK] leży w miarę dobrze. Wszystko było okej. Oczywiście poza faktem, że bez tabletek uspokajających już dawno zeszłabym na zawał... Kompletnie nie byłam na to wszystko gotowa i nawet nie zdążyłam dobrze ogarnąć momentu, w którym wsiadłam do samochodu, gdyż sekundę później już z niego wysiadałam... Oczywiście tylko w moim umyśle, bo cała droga do Inner London Crown Court trwała grubo ponad dwie godziny. Jedynym idyllicznym punktem tego poranka była dłoń Harrego zaciśnięta na mojej. W sumie to chyba tylko ona powstrzymywała mnie przed myślami o ucieczce. Obawy przed tym wszystkim po prostu nie dawały mi spokoju...
Wchodziłam do sądu
zupełnie rozdygotana. Z początku nie za bardzo rozumiałam, co
dzieje się wokół mnie. Flesze. Krzyki. Ludzie. Mnóstwo ludzi.
Transparenty. Słowa. Kamery. Mikrofony przed moim nosem. Ktoś
ciągnący mnie za ramię. Szybciej, szybciej. Nie patrz na nich.
Nie zwracaj uwagi. Stało się.
Znalazłam się w środku.
Choć przyzwyczajałam swój umysł do tej chwili przez cały ostatni tydzień, to gdy w końcu gdybania stały się rzeczywistością, miałam wrażenie, że to wszystko stało się zbyt nagle, że otoczyło mnie z każdej możliwej strony i w ułamku sekundy wycisnęło ostatnie tchnienie z płuc. Powtarzam raz jeszcze: naprawdę nie byłam gotowa, by go widzieć!
Jeden z policjantów przede mną pociągnął za klamkę gigantycznych drzwi z ciemnego mahoniowego drewna i popchnął je do przodu. Tłum w środku był niezwykle poruszony naszym pojawieniem się. Chociaż nie... Poruszenie to złe słowo... Większość z nich (bo nie wszyscy) wydawali się być niemalże podnieceni obecnością zespołu i mnie. Zupełnie jakbyśmy byli główną atrakcją w niskobudżetowym cyrku, gdzie za główną atrakcję uznaje się grubasa w sukience jeżdżącego na dziecięcym rowerku... Oni nie patrzyli na nas, jak na zwykłych ludzi. Byliśmy marionetkami w wielkim show, które miało rozpocząć się za kilka minut i które po zakończeniu miało być repetowane na świecie tysiące razy. A coś takiego wyraźnie nie pomagało mi w opanowaniu całej ciężarówki emocji wewnątrz.
Jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy wiadome było, że ława oskarżonych, w której usiądzie Ed, będzie zabudowana przeźroczystym pleksiglasem pilnowanym przez strażników, a wszystko przez postawienie mu licznych zarzutów i obawę, że może stanowić niebezpieczeństwo dla ludzi znajdujących się na sali. Mimo tej wiedzy zobaczenie konstrukcji na własne oczy zrobiło na mnie potworne wrażenie.
Zbiegowisko mediów wokół nas pojawiło się natychmiastowo, jednak policjanci w dość szybkim tempie rozgonili ich na miejsca, więc gdy powoli zaczęłam kierować się przejściem pośrodku sali tuż do lewego stołu z przodu, nikt nie tamował mi drogi... i nikt nie zasłaniał mi jego. Stał. Czemu on stał?!
Więzienny uniform na nim przerażał mnie równie mocno, co sama świadomość jego obecności. Tutaj. W tym samym pomieszczeniu. Kilka metrów dalej. Przerażało mnie dosłownie wszystko, co się z nim wiązało. I to cholernie mocno. Poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Nogi zrobiły się dokumentnie wiotkie. A w sercu zawrzało. Złapałam mamę za ramię, by przypadkiem nie fiknąć do tyłu i uwiesiłam się na niej chyba całym swoim ciężarem. Wtedy on się odwrócił. ODWRÓCIŁ! Patrzył prosto na mnie. Prosto na moje przerażone oczy. A co ja robiłam? Co ja do cholery jasnej robiłam?! PATRZYŁAM SIĘ NA NIEGO! Cały czas! Całą pieprzoną drogę do tego stołu! Jego oczy żłobiły nowe blizny w mojej psychice, a ja jawnie zalewałam jej kwasem, chyba po to, żeby zostały mi na dłużej. Nie wiem, czy ktoś, kto nie przeżył czegoś takiego, jest w stanie zrozumieć, co wtedy czułam...
Mimo że całe przejście nie mogło zająć mi dłużej, niż trzydzieści sekund, to ja miałam wrażenie, iż nasz kontakt wzrokowy trwał co najmniej tysiąc razy tyle. Jego wzrok przeszywał na wskroś. Byłam pewna, że mógł wyczytać ze mnie, co tylko chciał. A ja tak rozpaczliwie bałam się tych dwóch brązowych punkcików na jego twarzy! Lecz patrzyłam. Patrzyłam, bo nie umiałam odwrócić wzroku gdzieś indziej, gdy byłam pewna, że on właśnie wodzi nim za mną. Miałam takie cholernie dziwne przeczucie... Jak gdyby w chwili, w której przestałabym patrzeć, dałabym mu wygrać. Jak gdybym z nim walczyła. Nasze ostateczne stracie. Jak gdyby mógł mi coś zrobić, gdybym tylko go nie kontrolowała. Patrzył na mnie nawet, gdy skręciłam w lewo do swojego miejsca. Ja też patrzyłam. A on ciągle stał! CIĄGLE! Dlaczego... dlaczego stał?
~~~~
Choć przyzwyczajałam swój umysł do tej chwili przez cały ostatni tydzień, to gdy w końcu gdybania stały się rzeczywistością, miałam wrażenie, że to wszystko stało się zbyt nagle, że otoczyło mnie z każdej możliwej strony i w ułamku sekundy wycisnęło ostatnie tchnienie z płuc. Powtarzam raz jeszcze: naprawdę nie byłam gotowa, by go widzieć!
Jeden z policjantów przede mną pociągnął za klamkę gigantycznych drzwi z ciemnego mahoniowego drewna i popchnął je do przodu. Tłum w środku był niezwykle poruszony naszym pojawieniem się. Chociaż nie... Poruszenie to złe słowo... Większość z nich (bo nie wszyscy) wydawali się być niemalże podnieceni obecnością zespołu i mnie. Zupełnie jakbyśmy byli główną atrakcją w niskobudżetowym cyrku, gdzie za główną atrakcję uznaje się grubasa w sukience jeżdżącego na dziecięcym rowerku... Oni nie patrzyli na nas, jak na zwykłych ludzi. Byliśmy marionetkami w wielkim show, które miało rozpocząć się za kilka minut i które po zakończeniu miało być repetowane na świecie tysiące razy. A coś takiego wyraźnie nie pomagało mi w opanowaniu całej ciężarówki emocji wewnątrz.
Jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy wiadome było, że ława oskarżonych, w której usiądzie Ed, będzie zabudowana przeźroczystym pleksiglasem pilnowanym przez strażników, a wszystko przez postawienie mu licznych zarzutów i obawę, że może stanowić niebezpieczeństwo dla ludzi znajdujących się na sali. Mimo tej wiedzy zobaczenie konstrukcji na własne oczy zrobiło na mnie potworne wrażenie.
Zbiegowisko mediów wokół nas pojawiło się natychmiastowo, jednak policjanci w dość szybkim tempie rozgonili ich na miejsca, więc gdy powoli zaczęłam kierować się przejściem pośrodku sali tuż do lewego stołu z przodu, nikt nie tamował mi drogi... i nikt nie zasłaniał mi jego. Stał. Czemu on stał?!
Więzienny uniform na nim przerażał mnie równie mocno, co sama świadomość jego obecności. Tutaj. W tym samym pomieszczeniu. Kilka metrów dalej. Przerażało mnie dosłownie wszystko, co się z nim wiązało. I to cholernie mocno. Poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Nogi zrobiły się dokumentnie wiotkie. A w sercu zawrzało. Złapałam mamę za ramię, by przypadkiem nie fiknąć do tyłu i uwiesiłam się na niej chyba całym swoim ciężarem. Wtedy on się odwrócił. ODWRÓCIŁ! Patrzył prosto na mnie. Prosto na moje przerażone oczy. A co ja robiłam? Co ja do cholery jasnej robiłam?! PATRZYŁAM SIĘ NA NIEGO! Cały czas! Całą pieprzoną drogę do tego stołu! Jego oczy żłobiły nowe blizny w mojej psychice, a ja jawnie zalewałam jej kwasem, chyba po to, żeby zostały mi na dłużej. Nie wiem, czy ktoś, kto nie przeżył czegoś takiego, jest w stanie zrozumieć, co wtedy czułam...
Mimo że całe przejście nie mogło zająć mi dłużej, niż trzydzieści sekund, to ja miałam wrażenie, iż nasz kontakt wzrokowy trwał co najmniej tysiąc razy tyle. Jego wzrok przeszywał na wskroś. Byłam pewna, że mógł wyczytać ze mnie, co tylko chciał. A ja tak rozpaczliwie bałam się tych dwóch brązowych punkcików na jego twarzy! Lecz patrzyłam. Patrzyłam, bo nie umiałam odwrócić wzroku gdzieś indziej, gdy byłam pewna, że on właśnie wodzi nim za mną. Miałam takie cholernie dziwne przeczucie... Jak gdyby w chwili, w której przestałabym patrzeć, dałabym mu wygrać. Jak gdybym z nim walczyła. Nasze ostateczne stracie. Jak gdyby mógł mi coś zrobić, gdybym tylko go nie kontrolowała. Patrzył na mnie nawet, gdy skręciłam w lewo do swojego miejsca. Ja też patrzyłam. A on ciągle stał! CIĄGLE! Dlaczego... dlaczego stał?
~~~~
Kochani, nie będzie mnie do środy wieczorem (tzn,jak uda mi się złapać gdzieś wifi, to dodam drugą część rozdziału, bo jest już prawie skończona, więc trzymajcie kciuki za polskie hotspoty ;p)
PS Dziękuję za 800 tysięcy i przypominam o konkursie :))
PS Dziękuję za 800 tysięcy i przypominam o konkursie :))
Pamiętam o konkursie, ale tak się złożyło, że książkę już mam :D
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny. Strasznie mi szkoda Kai :c Ona nie zasługuje na to co ją spotkało. Ed... Nienawidzę go! Mam nadzieję, że rozprawa pójdzie dobrze i z niecieprliwością czekam na nn.
Mundzia xx
świetny rozdział! Ja właśnie też już kupiłam książke, no trudno.
OdpowiedzUsuńHej :) Świetny rozdział. Szkoda mi tylko Kai, że pomimo tego co przeszła Louis musiał dodać jeszcze "swoje trzy grosze" :( Chcę już następny :D Skończyłaś w takim niesamowitym momencie C:
OdpowiedzUsuńAaaaaa cuuuuudo! Pisz pisz druga czesc ehh zeby bylo wi fi ehhh supcio rozdzial. Hehe.niech Kaja bedzie z Hazza hihi :*
OdpowiedzUsuńNA STOS Z NIM !!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń...
Głupi Ed...
Jeny, Louis, chłopie ogarnij się, bo mnie powoli denerwujesz. Biedna Kaja :C Jeszcze ta sprawa w sądzie. Edd najlepiej dałabym Ci karę śmierci.. wiem, że to niemożliwe, ale bardzo bym tego chciała. W sumie nie, śmierć to za mało. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńhttp://you-and-me-equals-we.blogspot.com/
ŚWIETNYYY !!! jak zresztą każdy. czekam na następny i zapraszam do mnie : www-My-Crazy-Life.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńgenialny,szkoda mi jej teraz,bardzo chciałam,żeby ona była z Louis'em a on ją tak zostawił,dureń. :c
OdpowiedzUsuńZAPRASZAM DO MNIE : http://life-is-not-that-easy.blogspot.com/
Świetny jak zwykle! ;)
OdpowiedzUsuńCzekamy na kolejną część<3
cieszę się, że dodałaś. miejmy nadzieję, że złapiesz wifi
OdpowiedzUsuńHmm. jak dla mnie to dobrze że Lou jak potraktował tak jak potraktował bo jestem bardziej za Harrym. Chociaż i tak szkoda mi jej.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze złapiesz to wifi gdzieś bo nie jestem usatysfakcjonowana długością tego rozdziału. Ale i tak jest świetny! :) Czekam z niecierpliwością na następny.
P.S. zapraszam na mojego wspólnego z przyjaciółką blog ufac-mozesz-tylko-przyjacielowi.blogspot.com nie wiem czy ci się spodoba, ale i tak cię zapraszam.
Współczuję z całego serca Kai
OdpowiedzUsuńDa radę, musi dać radę ;)
Do piekła z Edem
---G
jesteś najlepsza . ;3
OdpowiedzUsuńLouis ogarnij się, zaczynasz wkurzać. Weź pogódź się z Kaią. Harry już nie kocha Kai? dziwne. Nie mogę doczekać się 2 części. Kocham <3
OdpowiedzUsuńDziewczyno właśnie zrobiłaś mi wodę z mózgu (pozytywnie) i nie wiem nawet jakimi słowami mam opisać wrażenie jakie wywarło na mnie dotychczasowe twoje opowiadanie. Od kilku dni czytałam wszystko od pierwszego rozdziału i W ŻYCIU, ALE TO W ŻYCIU nie spodziewałam się TAKIEGO przebiegu zdarzeń. Jesteś mistrzynią i masz ogromny talent, ty na serio powinnaś zająć się pisaniem książki. Jakiekolwiek, a może czegoś takiego, nie wiem, ale masz CHOLERNIE WIELKI TALENT i szkoda żeby się marnował. Mój blog przy twoim wymięka, zresztą (wybaczcie ludzie), ale większość blogów wymięka. BRAWO! ♥
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział z niecierpliwością. Ed powinien zostać zabity za takie okrucieństwo (które mnie wgniotło w fotel). Co do Louisa... Mam mętlik w głowie. Bo ni to już Harry, a Louis tym bardziej. Jestem ciekawa jak to dalej rozwiniesz. Uwielbiam twoje zwroty akcji. Mogłabyś mnie poinformować o nowym rozdziale? :)
OdpowiedzUsuń@1DunnoNothin
PIĘKNY TEKST, PIĘKNA PISARKA ♥
OdpowiedzUsuńcudowny ;)
Całujee Lolaa;*
Super! :*
OdpowiedzUsuńCześć Maju - moja imienniczko. Powiem Ci szczerze, że kiedyś nienawidziłam wszystkiego, co związane z tym imieniem. Włączając do tego mnie. Ale potem poznałam Ciebie i zdałam sobie sprawę, że są jeszcze normalni ludzie, o tym imieniu. Ale wracając do rozdziału. Jest - jak zwykle - genialny! Miałam nie komentować, bo prawie tego nie robię. Tylko tak sobie patrzę, a tu tylko 18 komentarzy. Ludzie co się z wami dzieje? Ostatnio było tu ich prawie sto. Ale ja to rozumiem. Prawie nigdy nie komentowałam.
OdpowiedzUsuńPrzecież ma tyle komentarzy, że pewnie nawet nie zdąży mojego przeczytać - tak sobie myślałam. I chyba to nie jest tylko moje podejście. Ale uwaga! Maja pisze zawodowo i coś jej się należy w zamian!!! Prawda? No właśnie. Ja będę już kończyć moja Maju.
PS. LOUIS ogarnij się!
PS2. Harry byłby wspaniałym chłopakiem :)
<3
Ale mnie wkurzyła ta laska z aska. Ta, która mówiła, ze jest w Liceum i wgl. -.-
UsuńOjej tak się zaczytałam, że aż się zdziwiłam kiedy rozdział dobiegł do końca. Znów muszę cię pochwalić za to jak przepięknie opisujesz wszystkie emocje, które targają Kają. Ogólnie wszystko jest tak dokładnie opisane, że czułam się jakbym to ja wchodziła na salę sądową.
OdpowiedzUsuńStrasznie podoba mi się ten rozdział i widzę ile pracy w to wkładasz. Nawet specjalne obrazki robisz! Mimo to zachowanie Lou doprowadziło mnie do łez. Nawet teraz kiedy przypomnę sobie jego słowa to płaczę.Kurcze co się ze mną dzieję?!
Szybko do nasz wracaj i udanego wyjazdu życzę :D
Dziękuję za tak wspaniały rozdział :*
Jak Lou jest moim faworytem, jeżeli chodzi o zespół to tu go nie lubię, biedna Kaja przez niego musi tylko cierpieć.
OdpowiedzUsuńPamiętam o konkursie, ale nie umiem pisać wierszy, gdyby było to opowiadanie, to na pewno wzięłabym udział.
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
WIESZ....
OdpowiedzUsuńgdybym nie była zła zapewne napisałabym :
"Jesteś najlepsza i dobrze o tym wiemy. Magiczny ten rozdział i nie powiesz mi , że nie , a fakt , że za 5 rozdziałów nie będę mogła uczestniczyć w życiu Kaji . CHOLERNIE MOCNO CIĘ KOCHAM za to co robisz dla ponad 800 tyś. osób , które to czytają i jeszcze mocniej za to co dla mnie ale nie tak publicznie o tym co czujęęęę. Masz ogromny dar i taka jest prawda !
KONIEC Z FAKTAMI CZAS NA PRZEMYŚLENIA
Lou... kurde tak mocno chciałam wejść w ten ekran i wwalić go centralnie na Kaję. Przytulić każdego z osobna i zapewnić , że wszystko będzie w cholernym porządku. W głębi duszy zawsze jesteś moją Kają i podczas rozprawy podświadomie trzymałam Cię za rękę. Harry ah ten Harry. Boski on , nie ma co się rozpowiadać . Aaaa najważniejsze . Strasznie zaskoczył mnie Liam , jest taki kochany . Taki tatusiek <3 BOSKI . Pisz powoli tak jak lubisz i ciesz się każdym napisanym słowem ! <3"
Ale... jestem zła więc tak nie napiszę ! :*
BARDZO WAŻNE ! DOTYCZĄCE JUTRA !
OdpowiedzUsuńJa tak samo jak większość z Was chciałabym, aby One Direction zawitało chociaż raz do naszej Narnii - Polski
Razem możemy zdziałać o wiele więcej niż każda z nas osobno, więc chciałabym Was prosić o udostępnienie tego oto Twitlonger na każdej stronce, którą napotkacie. Nie ważne gdzie. Może być to na Facebook'u, na jakimś blogu, IG, obojętnie.
Z racji tego, ...że 28 czerwca mamy zakończenie roku szkolnego chciałabym, aby wszystkie Directionerki (nie tylko Polskie) zjednoczyły się od 29 czerwca o godz. 18.00 na Twitterze i tweetowały do chłopaków hasło : PolandNeedsOneDirection . Beż żadnych # przed tym. Postarajmy się, tak jak kiedyś wejść na 1 miejsce i się troszkę utrzymać na nim. Chłopcy mają 30 czerwca i 1 lipca wolne, więc mogliby nas zauważyć ! Gdybyśmy utrzymały się w czołówce trendsów światowych, znowu mogliby mówić o nas za granicą oraz u nas - w polskiej telewizji. Możemy poprosić o pomoc Belieberki, Lovatics, Swifties, Tizzies, Little Liars, Smiler oraz wiele innych fandomów. Myślę, że wiele osób by nam pomogło. Myślałam też o tym, aby w tym czasie każda/y z nas dodał swoje zdjęcie profilowe na FB oraz na Twitterze z kartką z napisem, np. : Poland Needs One Direction, Polish Directioners Need 1D, One Direction come to Poland !, itp.
Fajnie, jeśli by się ta akcja udała, ale to się może udać tylko dzięki nam, więc udostępnij to chociaż w jakiś dwóch miejscach To już jutro. Róbcie zdjęcia ! Chociaż raz się zjednoczmy ! ♥
hej... już dość długo czytam twojego bloga, ale jakoś go nie komentowałam a że teraz mam troche czasu postanowiłam zaszczycić tą strone swoim komentarzem:-))
OdpowiedzUsuńz zapartym tchem śledziłam losy Kai, bałam się o nią i Louisa gdy tan psychopata ich porwał... trzymałam kciuki za związek jej i Harrego ale nie ukrywam że ucieszyłam się gdy związała sie z Louisem:-))
jesteś niesamowitą pisarką, potrafisz doskonale budować napięcie, nie brakuje ci pomysłów, a co najważniejsze jesteś skrupulatna i dokładna w tym co robisz, przez co zdobyłaś mój szacunek<33
nie jestem zachwycona tym że ten blog się kończy, ale wiem że prawdziwy pisarz powinien nie tylko dobrze rozpocząć swoje dzieła, ale i powinien potrafić powiedzieć sobie dość i je zakończyć. ty to potrafisz i nie mam żadnych wątpliwości co do tego że za pare lat będę trzymać w rękach twoją książke i polubie twój fanpage na facebook-u<33
Nieziemskie. Normalnie kolejne powiadanie w którym się zakochałam. ♥♥♥ Polecam mojego blooga. :)
OdpowiedzUsuńmylifemyproblembitch.blogspot.com
Uwielbiam twoje opowiadanie
OdpowiedzUsuńJest jednym z najlepszych które czytałam
ZAPRASZAM DO MNIE DOPIERO ZACZYNAM
http://love-larry-stylinson.blogspot.com/
nformuję, że zostałaś nominowana do Versalire Blogger Award Więcje na:http://onedirectionmyboy.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDziewczyno masz ogromny talent !!! Naprawdę nie wiem jak ty to robisz, że wszystkie Twoje opowiadania są tak interesujące, tak wciągająca, że nie można się od nich oderwać ( opowiadanie o Kai czytałam cała noc przez co spóźniłam się do szkoły, ale nie żałuje, że tak to się skończyło ) Mam nadzieje, że szybko dokończysz tą opowieść bo nie mogę się doczekać jak to się skończy. A jeśli chodzi miłość to mam nadzieje że Kaja wróci do Harrego, a Ed skończy w więzieniu. Jestem bardzo ciekawa jak to rozwiniesz chociaż biorąc pod uwagę twoja wyobraźnię to na pewno będzie ciekawie !!!! <3 <3 :-)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńZapraszam do udziału w nowym konkursie na stronie stowarzyszenia www.ff-1d.blogspor.com !
Przewidujemy niezłe nagrody :)
Pozdrawiam!
Zostałaś nominowana do Versalire Blogger Award, więcej informacji na mojej stronce :) http://opowiadania123913.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńrozdział jak rozdział, podoba mi się, dobrze napisany, ale jakoś tak nie wiem, to nie jest już to co było kiedyś. Zachowanie Kai, Lou, Harrego i ich wszystkich. Jakoś tak nie wiem, ale to do mnie nie przemawia. Owszem, będę czytac to opowiadanie do końca, bo mimo wszystko jest w nim coś hiptotajzing, ale... . Nie mówię, że to źle, Ludzie się zmieniają, przeżywają wzloty i upadki, jak w twoim opowiadaniu, po prostu myślę, że wiesz o co mi chodzi. Czekam na kolejny, xx
OdpowiedzUsuńKAJA! Boże! ED!!! GRRR! Louis?! DEFUQ?! Harry! ;)
OdpowiedzUsuńBiedna Kaja, boże co ona przeżywa, czy kiedykolwiek się pozbiera? :( Mam wielką nadzieje, że wszystko się ułoży. Jednak czuje taki niepokój. ;/
Ed, jak On mógł przeżyć?! NIECH GO SKAŻĄ NA KARE ŚMIECI!
Louis... Harry... To jest to co będzie dalej? Czy wróci stare uczucie, czy wróci Haja? A co z Louisem?! To nie może tak się skończyć, oni byli dla siebie, byli sobie pisani. Tak nie może być! Nie wiem co będzie lepsze. Przypominają mi się stare czasy Harry'ego i Kai jednak oni mogą się przyjaźnić. Ale Lou BOŻE On i Kaja no to coś niezwykłego, dojrzałego. Nie mogą się poddać. Louis nie może OD TAK zapomnieć o tym silnym uczuciu do Kai!
Gadam jak najęta. Związałam się z tą akcją i próbuje poukładać sobie wszystko w głowie. ZAPEWNE I TAK NIE PRZECZYTASZ TEGO KOMENTARZA więc moje wypociny były na marne. Chociaż nie, cieszę się, że mogłam powiedzieć to co myślę.
Ta część losów Kai była inna, dojrzalsza, smutniejsza ale skłamałabym mówiąc, że była gorsza od pierwszej. Tam była ta szczeniacka, pierwsza miłość. Całe te losy. Tu była dojrzałość, życie, konsekwencje i wiele innych.
Ta część zmieniała się wraz z Kają. Dorosła.
Ogółem to opowiadanie jest czymś niezwykłym. Przeszywa mnie, wciąga po całości. Życzę Ci największej na świecie weny, bo TALENT MASZ OGROMY. <3 Nie będę opisywać emocji jakie się we mnie gotują i to co mam teraz w głowie ale wiedz, że wywołałaś tym opowiadaniem u mnie niezły zamęt.
P.S.Zapraszam do mnie również not-only-1d.blogspot.com
Pozdrawiam xx